Na grzywnę 1 tysiąca rubli (ok. 107 zł) za udział w nielegalnej akcji po wiecu na moskiewskim placu Puszkina 5 marca twerski sąd rejonowy skazał dziś opozycjonistę Aleksieja Nawalnego. Sprawę innego opozycjonisty Eduarda Limonowa odroczono na kwiecień.
Rosyjskie media piszą, że sąd ten rozpatrywał dzisiaj sprawy administracyjne dotyczące wykroczeń na antyputinowskich mityngach opozycji 5 marca: legalnym na placu Puszkina i nielegalnym na Placu Łubiańskim. Według danych policji zatrzymano wówczas 250 osób, w tym adwokata, bojownika z korupcją i blogera Aleksieja Nawalnego i lidera niezarejestrowanej partii Inna Rosja Eduarda Limonowa.
Sprawę Limonowa odroczono na 2 kwietnia, gdyż sędzia uznał za konieczne wezwanie na rozprawę funkcjonariuszy policji, którzy sporządzali raport o zatrzymaniu opozycjonisty, a których zeznania są sprzeczne z zeznaniami Limonowa.
Nawalnemu, jak pisze portal news.ru, nie udało się odsunąć od sprawy sędzi Olgi Zatomskiej. Obrona Nawalnego zabiegała o to argumentując, że sędzia ta wielokrotnie orzekała wyroki skazujące wobec opozycjonistów, a bloger krytykował jej działania. To ona skazała w grudniu na 15 dni aresztu Nawalnego i jednego z przywódców ruchu Solidarność Ilję Jaszyna za akcję protestu 5 grudnia w Moskwie przeciwko sfałszowaniu przez władze wyników wyborów do Dumy Państwowej, które odbyły się w przeddzień.
Nawalny zaprzeczył, by uczestniczył 5 marca w nielegalnej akcji, lecz policjanci utrzymywali, że Nawalny nie podporządkował się ich apelom i wykrzykiwał hasła.
Opozycjonista ma zamiar odwołać się od wyroku.
5 marca siły specjalne policji OMON zatrzymały w stolicy Rosji około 250 uczestników manifestacji, zorganizowanych przez oponentów Putina, którzy uznali wygrane przez niego niedzielne wybory prezydenckie za nieuczciwe. Większości spośród zatrzymanych postawiono zarzut naruszenia przepisów dotyczących zgromadzeń publicznych, za co grozi grzywna od 1000 do 2000 rubli (od ok. 107 do ok. 215 zł). Niektórych oskarżono o niepodporządkowanie się poleceniom policji, co jest już zagrożone karą nawet do 15 dni aresztu.
Od dzieciństwa Limonow chciał tak naprawdę tylko jednego: być bohaterem narodowym.
— Kim właściwie jest Eduard Limonow, bohater Pana książki?
— Urodził się zaraz po wojnie i wychowywał na Ukrainie, tam był kimś w rodzaju młodocianego przestępcy. Potem został poetą, tworzącym poza oficjalnym obiegiem, bez papierów żyjącym w Moskwie ery Breżniewa. Stamtąd w latach 70. emigruje do Nowego Jorku, gdzie bieduje, wiodąc barwne życie. Ten nowojorski okres dokumentuje jego pierwsza powieść — «To ja, Ediczka». Książka ta ukazała się najpierw we Francji. Limonow przenosi się do Paryża, gdzie żyje jako pisarz w latach 80. Wtedy też go osobiście poznaję.
— Jak Limonow postrzegany był wtedy we Francji?
— Nigdy nie osiągnął masowego sukcesu, ale stał się gwiazdą w pewnych wąskich kręgach. Nawet nie tyle należących do literackiego establishmentu, ile najbardziej wówczas w całym Paryżu modnych, jednocześnie najbardziej światowych i alternatywnych. To były czasy punka, pewnej frywolność, okres najlepszej koniunktury na prowokacje i paradoksy. Limonow, publicznie mówiący, że Sołżenicyn to «stary kretyn», wznoszący toasty na cześć Stalina doskonale się w niej odnajdywał. Wszyscy uważali, że na tle śmiertelnie poważnych, nudnych i szlachetnych rosyjskich dysydentów on jest jak powiew świeżego powietrza. To był najszczęśliwszy okres w jego życiu. To wszystko skończyło się, gdy upadł Związek Radziecki. Limonow porzuca Paryż, dołącza do Serbów w trakcie wojny w Bośni. Wybór jak na zadomowionego we Francji intelektualistę niezwykły…
— …część europejskich intelektualistów poparła Serbów w tym konflikcie, np. Peter Handke…
— …ale Handke popierał ich słowem, nie pojechał do Bośni walczyć w serbskich oddziałach, tak jak Limonow. On w czasie wojny nie chciał być popierającym Serbów pisarzem, tylko żołnierzem. Po wojnie Limonow wraca do Rosji, tworzy osławioną Partię Narodowo-bolszewicką, wszyscy postrzegają go wtedy jako jakieś zwariowane połączenie sieroty po ZSRR i faszysty. Na początku poprzedniej dekady zostaje osadzony w więzieniu pod zarzutem próby zamachu stanu w Kazachastanie. Siedział prawie trzy lata. Po tym przyjął kolejne wcielenie: stał się jednym z liderów demokratycznej opozycji przeciw Putinowi w Rosji. Jak więc Pan widzi, to bardzo kolorowa postać, z biografią pełną paradoksów. Dlatego mnie tak zainteresował. Jego biografia to zresztą nie tylko materiał na znakomitą powieść przygodową, ale także doskonały symbol tego, co stało się z Rosją i rosyjską inteligencją po upadku komunizmu.
— Sam Limonow chyba średnio lubi rosyjską inteligencję. Zwłaszcza dysydentów: Sołżenicyna, Sacharowa, Brodskiego. Dlaczego?
— Głównie ze względu na swoje wielkie ego. On nie potrafi znieść tego, że ktoś jest bardziej szanowany, wielbiony, czczony przez opinię publiczną niż on sam. Kiedy Limonow zauważył, że w Moskwie Breżniewa wszystkie najważniejsze miejsca na dysydenckiej scenie są zajęte i nie ma dla niego żadnego, które odpowiadałoby jego ambicjom, odciął się od dysydentów, zaczął publicznie okazywać im lekceważenie, pogardę. Ale jest też druga strona tej niechęci. Limonow jest synem oficera NKWD i w jakiś dziwny sposób do końca pozostaje wierny temu dziedzictwu. Jako chłopiec był szczerym stalinowskim pionierem i trochę nim został. Gdy już przestał być pionierem, wychowywał się w środowisku przestępczym. Uważa się w nim, że więźniowie polityczni są o wiele mniej godni szacunku, niż kryminalni. On zawsze też uważał się za proletariusza, barbarzyńcę, ustawiał się w kontrze do intelektualistów. Tym bardziej paradoksalne jest to, że jako jeden z liderów demokratycznej opozycji w Rosji musi na co dzień współpracować z ludźmi wywodzącymi się z tradycji dysydenckiej, których wcześniej publicznie bardzo gwałtownie atakował.
— Dlaczego on w ogóle związał się z ruchem przeciw Putinowi? Czy Putin, w jakimś sensie nie odpowiedział na pewne postulaty nac-boli: silna Rosja, powrót do mocarstwowej polityki, silne państwo rozprawiające się z oligarchami?
— Limonow zawsze obraża się, gdy mu zadaję to pytanie. Ma Pan dużo racji, Putin jest odpowiedzią na wiele politycznych żądań Limonowa i jego partii. Oczywiście, partia Limonowa to ruch kontrkulturowy, punkowy, ale jak przebijemy się przez kontrkulturową retorykę i zejdziemy do poziomu prostych postulatów politycznych, to zobaczymy, jak bardzo Putin dał Rosji to, czego oni żądali. Silnego przywódcę, silne państwo, które nie próbuje być miłe, na arenie międzynarodowej budzi strach. Ale, co by nie powiedzieć o Limonowie, jest w nim jedna rzecz, którą zawsze szanowałem. On nigdy nie będzie po stronie władzy. Więc nie może być po stronie Putina. Musi więc być po stronie tych wszystkich szlachetnych demokratów, którymi wcześniej gardził. Kolejny paradoks. Współzałożyciel nac-boli, filozof Aleksander Dugin, poszedł inną drogą. On w młodości był ekstremistą, dziś idzie tam, gdzie są pieniądze, możliwości w miarę wygodnego, bezpiecznego życia, a przynajmniej tolerancja ze strony systemu. Limonow nie — on ciągle jest w podziemiu, ciągle jest tak samo biedny, jak był, gdy miał 20, 30 lat. Ma 70 lat na karku i ciągle jest punkiem.
— W jednym z tekstów Limonow opisuje zresztą, jak wielkie wrażenie zrobił na nim punk rock, odkrywany w Nowym Jorku lat 70.
— Jego estetyka jest bardzo punkowa. Co znów jest paradoksem, bo w Związku Radzieckim w zasadzie nie było kontrkultury — Limonow odkrył ją na zachodzie. Gazetka wydawana przez jego partię, «Limonka» wygląda jak punkowy zin z Londynu czy Berlina. Pełno tam wulgarnego, obraźliwego humoru, popkultury, komiksu itd. Limonow, przy całym swoim nacjonalizmie nigdy nie był prowincjonalny, prowincjonalnie wypada przy nim cała dysydencka elita intelektualna. Bo on naprawdę zna Zachód, życie klas uprzywilejowanych i doświadczenie walki o byt na ulicach Nowego Jorku i Paryża.
— To samo o Limonowie mówił mi jego wydawca, Aleksander Iwanow. Według niego Limonow, w ogóle w niczym nie przypomina typowego rosyjskiego pisarza. Wracając do narodowych bolszewików, zawsze zadawałem sobie pytanie: czy to jest na serio? Czy nie jest to jakiś rodzaj posttotalitarnego campu? Coś w klimacie zespołu Laibach?
— Myślę, że wielu ludzi, którzy znali Limonowa, brało to wszystko za żart. Ale sądzę, że on to jednak robił jak bardziej serio. Sądzę, że po upadku ZSRR z zaskoczeniem odkrył, że jest radzieckim patriotą, że rozpad Związku Radzieckiego dotyka go osobiście. Że naprawdę tęskni za potęgą swojej radzieckiej ojczyzny. Czuł się osobiście obrażony tym, jak wszyscy z radością tańczyli na ruinach radzieckiego imperium. Dla niego to były ruiny jego dzieciństwa, ruiny tego wszystkiego, czego od dzieciństwa uczono go szanować. Tak myślę, ale mogę się mylić.
— A jego zwolennicy, nac-bole? Na ile oni są traktują tę działalność serio?
— W tym, co robią, jest wiele prowokacji, żartu, zgrywy, wygłupu. Ale jest też w nich bardzo silne poczucie żalu, bólu, złości na to, że ich rodzice i dziadkowie, prości ludzie na poważnie biorący szlachetne ideały socjalizmu, w nowej rzeczywistości znaleźli się w obozie przegranych. To naprawdę było szczere, w pewnym sensie szlachetne — współczucie dla tych, którzy znaleźli się nagle na dnie. A jednocześnie oni mieli w sobie coś z bandy skinów. Socjologia tego ruchu — to naprawdę trudne. Nie znam wielu nac-boli, rozmawiałem z kilkoma, czytałem numery «Limonki». Tak jak z Limonowem, kiedy chcemy coś powiedzieć o jego partii, prędzej czy później łapiemy się na tym, że przeczymy temu, co powiedzieliśmy wcześniej.
— Jeśli Partia Narodowo-bolszewicka była na serio, miała realizować polityczne cele, a nie być tylko artystyczną prowokacją, to dlaczego Limonow nie dołączył do żadnej większej partii? Żyrinowskiego, komunistów?
— Znów odpowiedź częściowo tkwi w jego ego. On woli być liderem swojej małej partii, niż nawet wiceliderem większej. Poza tym on wręcz fizjologicznie nie może być w mainstreamie. On całe życie wierny jest ideałowi siebie, jaki wypracował sobie, gdy był małym chłopcem. Od dzieciństwa Limonow chciał tak naprawdę tylko jednego: być bohaterem narodowym. Jeszcze przed emigracją pisze poemat «My, bohater narodowy». Ale bohater to nie znaczy «człowiek sukcesu», wręcz przeciwnie. Bohater może być na dnie, może być wielkim looserem, ale nie może się sprzedać. I Limonow nigdy tego nie zrobił. Gdyby tylko chciał, po wyjściu z więzienia mógłby dołączyć do literackiego mainstreamu. Zwłaszcza, że «Księga wody» była wielkim sukcesem. Mógłby zapisać się do związku pisarzy, pogodzić się z establishmentem, wszyscy byliby zachwyceni, że syn marnotrawny rosyjskiej literatury, wreszcie wraca po latach tułaczki. Miałby daczę, auto z kierowcą, mógłby funkcjonować w bardzo wygodnych warunkach. Ale jego to nie interesowało. Bo odrzucając to wszystko, może być tym, kim zawsze pragnął — bohaterem narodowym. Nawet przegranym, ale bohaterem.
— A czy «bohater narodowy» ma dla narodu w ogóle jakiś pozytywny program polityczny? Gdy czyta się manifesty polityczne Limonowa, np. «13 tez o korzyściach z rewolucji», uderza w nich to, że rewolucja w zasadzie nie jest dla niego narzędziem zmiany świata, ale celem samym w sobie, najbardziej ekscytującym sposobem życia.
— Tak i to właśnie sprawia, że jest tak bardzo politycznie samotny. Bo w Rosji nikt dziś nie chce rewolucji. Demonstrująca dziś przeciw Putinowi klasa średnia chce więcej wolności, chce mniej skorumpowanego rządu, ale nie rewolucji. Jej się żyje dobrze i ona chce żyć jeszcze lepiej, a nie rozwalać wszystko wokół siebie.
— Proza Limonowa pełna jest z kolei chęci rozwalenia wszystkiego. Bohaterowie jego prozy są trochę jak podziemny człowiek Dostojewskiego, tylko bez chrześcijaństwa, które u Dostojewskiego łagodzi nihilizm i resentyment.
— Tak, zwłaszcza «Dziennik nieudacznika», jego druga książka jest jak nowa wersja «Notatek z podziemia».
— Jak zadowolona z siebie rosyjska klasa średnia może znaleźć wspólną płaszczyznę z Limonowem-«człowiekiem podziemnym»? W ogóle bierze go poważnie?
— Szanuje go jako wielkiego pisarza. Ceni go jako sojusznika, pod warunkiem, że sam Limonow nie ma żadnej realnej władzy — tego by na pewno nie chciała, obawiała wręcz.
— Jaka przyszłość czeka w takim razie Limonowa? Putin wygrał kolejne wybory, pewnie będzie rządził jeszcze 14 lat…
— …no miejmy nadzieję, że nie!
— W każdym razie rola lidera opozycji też może się Limonowowi znudzić.
— Na pewno! Ja na końcu swojej książki, radzę mu, by został kimś w rodzaju religijnego guru.
— Może Pana posłuchał, bo podobno ostatnio napisał książkę o gnozie. Czytał Pan ją?
— Nie, ale zwrot ku gnozie wcale mnie by nie zdziwił. On do roli religijnego guru nadawałby się idealnie. Tak też trochę funkcjonowała jego partia: wąska — to nigdy nie był prawdziwie masowy ruch — grupa młodych ludzi, całkowicie zapatrzonych w przywódcę. Mogę go sobie za kilka lat wyobrazić w roli synkretycznego religijnego przywódcy, coś w stylu Gurdżijewa, nauczającego grupę oddanych uczniów gdzieś na pustkowiu w Azji Środkowej.
Wywiad z autorem • Wywiad przeprowadziła Ewelina Konior
Kiedy zaczynałem pisać miałem jakiś zestaw obrazów, które się układały obok siebie. To była taka układanka, którą musiałem poskładać w całość, ale nie wiedziałem za bardzo jak te poszczególne elementy do siebie dopasować. To sprawiło, że w tej książce, zarówno ja, jak i czytelnik, nieustannie zmieniamy zdanie na temat głównego bohatera.
Eduard Limonow — pisarz-łobuz, dysydent, enfant terrible rosyjskiej polityki. Kloszard, skandalizujący pisarz, kontrowersyjny polityk, niedoszły prezydent Rosji, celebryta… Poznał niewygodę slumsów w Charkowie, bezdomność w Nowym Jorku, a potem luksus apartamentów na Manhattanie, smak sławy w Paryżu, chłód więziennej celi z Saratowie, blask fotoreporterskich fleszy na ulicach Moskwy. Posądzony o terroryzm, a także plany zbrojnego wkroczenia do Kazachstanu, został skazany na cztery lata więzienia. Zainteresowany złożonością jego osobowości znakomity francuski pisarz Emmanuel Carrère napisał powieść, której wydanie zelektryzowało francuski rynek wydawniczy i odbiło się głośnym echem za granicą. Książka wyróżniona prestiżową Nagrodą Renaudota właśnie ukazuje się w Polsce. Udało nam się porozmawiać z autorem.
— Proszę opisać w kilku słowach bohatera Pana książki, Eduarda Limonowa?
— Awanturnik. Pisarz. Rosjanin. Łobuz. Niespecjalnie udany polityk. Ktoś, kto chciał żyć jak bohater i przy okazji narobił sporo głupstw.
— Jak doszło do waszego spotkania i co sprawiło, że zdecydował się Pan napisać książkę o jego życiu? Co w tej postaci najbardziej przyciągnęło Pana uwagę?
— Jestem pisarzem, który tworzy portrety, a Limonow to świetny model do portretu, postać pełna sprzeczności i kontrastów. Pierwszy raz zetknąłem się z nim prawie trzydzieści lat temu. Poznałem go w Paryżu w latach 80., gdy był pisarzem ze Związku Radzieckiego, który tworzył skandalizujące książki. Byłem nimi zafascynowany, tak samo jak jego postacią. Miał w sobie coś z awanturniczych bohaterów powieści Dumasa czy Jacka Londona, które czytałem będąc małym chłopcem. Był dla mnie pisarzem, który przeszedł przez szkołę życia, a nie przez uniwersytet, tak jak ja. Był jedną z moich młodzieńczych fascynacji.
Po latach natknąłem się na niego zupełnie przypadkiem. W 2006 r. zostałem wysłany do Moskwy, by napisać reportaż o zamordowanej dziennikarce Annie Politkowskiej. Przez kilka tygodni krążyłem wśród ludzi, próbując się czegoś dowiedzieć i trafiłem na wiec organizowany każdego roku ku czci poległych w szturmie OMON-u na opanowany przez czeczeńskich terrorystów teatr na Dubrowce. Tam właśnie spotkałem Limonowa, który był wówczas liderem antyputinowskiej opozycji, stał wraz z Garrim Kasparowem na czele ugrupowania Inna Rosja. Wtedy po raz kolejny wzbudził moją ciekawość.
— Czy pisanie o postaci, która jest tak bardzo zmitologizowana było dużym wyzwaniem? Jak sobie radzić z charakterem, który nieustannie kreuje legendę o sobie samym, szczególnie w swoich autobiograficznych książkach. Czy chodziło Panu o poszukiwanie prawdy?
— Jego książki były podstawowym materiałem, na którym się opierałem. Przeczytałem właściwie wszystko, co napisał. W latach 2007–2010, gdy zajmowałem się książką, nikt już wtedy nie pamiętał we Francji kim jest Limonow i nikogo to zbytnio nie obchodziło. Ci nieliczni, którzy go pamiętali z dawnych czasów, mieli przed oczami tylko średniego pisarza, który stał się faszyzującym łajdakiem. Wiedziałem oczywiście, że nie piszę biografii Micka Jaggera, tylko Limonowa, ale to pisanie miało dla mnie ważny aspekt — w porównaniu do swoich poprzednich książek, miałem wrażenie, że piszę powieść przygodową, o szybkim, wartkim rytmie i to było bardzo odświeżające. Nie chodziło tu o weryfikowanie tego, co jest prawdą, a co nią nie jest. Zresztą wielu z tych informacji nie dało się już w żaden sposób sprawdzić. Stwierdziłem, że muszę mu zaufać.
— Przygotowując się do pisania, spędził Pan z Limonowem dwa tygodnie. Jaki to był czas, jakiego człowieka Pan poznał?
— To nie było pierwsze moje z nim zetknięcie. Znałem go już z czasów paryskich. Na nasze pierwsze spotkanie w Moskwie przyjechałem bez jakichś gotowych wyobrażeń i oczekiwań. Właściwie nie wiedziałem co o nim myśleć i czego się spodziewać. Co ciekawe, ten stan mi się pogłębił. Pod koniec, gdy już stamtąd wyjeżdżałem, miałem wrażenie, że wiem o nim jeszcze mniej niż na początku. Nie jest to człowiek, który daje się poznać.
— Nic Pana nie zaskoczyło?
— Kiedy zaczynałem pisać miałem jakiś zestaw obrazów, które się układały obok siebie. To była taka układanka, którą musiałem poskładać w całość, ale nie wiedziałem za bardzo jak te poszczególne elementy do siebie dopasować. To sprawiło, że w tej książce, zarówno ja, jak i czytelnik, nieustannie zmieniamy zdanie na temat głównego bohatera. Przechodzimy z jednego punktu widzenia do drugiego, od obrzydzenia i niechęci do pewnego rodzaju szacunku za jakiś jego rodzaj uczciwości czy odwagi. To jest taka postać, która jest trudna do uchwycenia, wymyka się jednoznacznej ocenia, co czyni ją idealnym bohaterem powieściowym.
— Czy nie miał Pan momentów, w których ta postać jednak jakoś Pana odrzucała i żałował Pan, że poświęca swój cenny czas człowiekowi takiego pokroju?
— Oczywiście i mówię o tym nawet w książce. Gdy dotarłem do momentu, w którym przyszło mi opisywać wojenne przygody Limonowa w byłej Jugosławii, strzelania w stronę okupowanego Sarajewa, bratania się z Karadżiciem i «Arkanem», właściwie zrezygnowałem z pisania. Zostawiłem to na wiele miesięcy, nie byłem w stanie. Ale później zdałem sobie sprawę z tego, że pisząc książkę o Gandhim czy o Janie Pawle II też miałbym momenty zwątpienia. Dlatego postanowiłem ją dokończyć.
— Limonow doświadczył w swoim życiu bardzo wiele. Był rzezimieszkiem na Ukrainie, kloszardem i służącym w Nowym Jorku, modnym pisarzem w Paryżu czy żołnierzem na Bałkanach. Z czego, Pana zdaniem, jest najbardziej dumny. Czy osiągnął to, o co mu chodziło?
— Szczerze mówiąc — nie wiem. Myślę, że momentami musi być zadowolony ze swojego życia i na pewno cieszy go, że udało mu się być wiernym ideałom dzieciństwa. Prawdopodobnie marzył o większym sukcesie, bo przecież nie wyobrażał sobie, że w wieku 70 lat będzie biednym politykiem bez wpływów. Ale jednocześnie chyba jest dumny z tego, że osiągnął status bohatera i to bohatera przegranego. Limonow reprezentuje status «losera», który niekoniecznie musi wygrać, bo i tak jest postacią heroiczną. Stosuje jeszcze inne kryterium do oceny tego, czy życie jest udane, czy nieudane. Z jego punktu widzenia takim kryterium jest rozległość doświadczenia, bogactwo i różnorodność zebranych przeżyć, a tych nigdy mu nie brakowało. Kiedy np. znalazł się w więzieniu i kazano mu czyścić toalety, to mówił sobie, że jako żywo przypominają one te z nowojorskiego hotelu zaprojektowane przez Philippe Starcka. Mało jest ludzi na świecie, którzy od środka poznali jak wygląda więzienie w Saratowie nad Wołgą dla przestępców pospolitych, a jednocześnie żyli w luksusowym amerykańskim hotelu. Dla niego właśnie to jest powodem do dumy. Z takiego punktu widzenia nie zmarnował swojego czasu, wręcz przeciwnie.
— Czy zdarzało się, że Limonow próbował jakoś wpływać na to, co Pan o nim pisze, w jakiś sposób Pana oczarować albo coś sugerować?
— W żadnym wypadku. Bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło i wzbudziło mój szacunek. Nigdy nie starał się mnie jakoś przekupić czy czarować. Zawsze przy naszych spotkaniach był bardzo wstrzemięźliwy, zdystansowany i poprawny. Ostatecznie nie jesteśmy przecież przyjaciółmi. Nie wypiliśmy nawet nigdy wspólnego drinka.
— Limonow chciał stanąć swojego czasu na czele Rosji. Co by było, gdyby mu się udało?
— Ryzyko, że stanie na czele państwa rzeczywiście było niewielkie i nie jest to absolutnie rzecz, której należy sobie życzyć. Jedyna funkcja, jaką ewentualnie powinien wykonywać w państwie, to funkcja przywódcy marginalnej partii politycznej.
— A jak przebiegała już sama praca nad książką? Ile trwała i jak wyglądało zdobywanie tych wszystkich informacji?
— Jeżeli chodzi o zbieranie informacji, polegało ono głównie na czytaniu książek Limonowa — tych, które ukazały się po francusku i tych po rosyjsku, co mi przyszło z pewną trudnością, bo nie mówię biegle w tym języku. Ponadto czytałem wszystko, co się tyczy historii współczesnej Rosji, która żywo mnie interesuje od dawna. Pierwsza wersja książki powstała latem 2008 r., potem przerwałem pracę, wróciłem do niej w 2009 r. i ostatecznie zamknąłem pisanie końcem grudnia 2011 r. W sumie zajęło mi to cztery lata, w tym dwa lata intensywnego pisania.
— Limonow na pewno czytał Pana książkę. Spodobała mu się? Dał jakiś komentarz?
— Oczywiście przeczytał i wysłał mi początkowo dosyć zabawny mail, w którym powiedział, że być może pewnego dnia powie mi co myśli o tej książce, ale może być też tak, że nie zrobi tego nigdy. Oznajmił też, że nie ma zamiaru merytorycznie jej komentować. Wiem, że bardzo uważnie śledzi wszystkie artykuły, które ukazują się na jej temat i publikuje je na swojej stronie internetowej. Więc na podstawie tego wnoszę, że jest w jakimś stopniu zadowolony i dumny.
Rosjanom potrzebna jest przestrzeń, tylko wtedy się dobrze czujemy. Europa jest mała i sterylna, Napoleon nazwał ją krecią norą. Wielkie wydarzenia możliwe są tylko u nas.
― Pańska biografia przyniosła jej autorowi Emmanuelowi Carrere'owi prestiżową Prix Renaudot. A ile nagród literackich zebrał pan za swoje prawie 50 książek?
― W 1992 roku dostałem we Francji Nagrodę Wydawców im. Jeana Freustié. Notabene mój debiut «To ja, Ediczka» wyszedł po francusku pod zmienionym tytułem «Rosyjski poeta woli dużych Murzynów». Dziesięć lat później, siedząc w więzieniu w Saratowie, napisałem kilka utworów, w tym «Księgę wody». Otrzymałem za nią Nagrodę im. Andrieja Biełego ― symbolicznego rubla i butelkę wódki.
― Carrere, autor książki «Limonow», wypomniał panu zastarzałą niechęć do rosyjskich dysydentów. Sołżenicyna nazywał pan starym durniem.
― Od czasu napisania «Ediczki» minęło 36 lat. Dzisiaj polityk Limonow podpisuje protesty do władz wspólnie z dysydentem Władimirem Bukowskim. Jelena Bonner, wdowa po Andrieju Sacharowie, niejednokrotnie przekazywała mi wyrazy uznania za moją działalność opozycyjną. Nie znosi mnie wprawdzie establishment z Grupy Helsińskiej, Ludmiła Aleksiejewa czy Lew Ponomariow. A ja im mówię: chcecie być niezależni ― zrezygnujcie z zachodnich grantów.
― W latach 80. był pan ulubieńcem francuskiej bohemy.
― To były wesołe i romantyczne lata. Mieszkałem w Paryżu, byłem młody, u boku miałem piękną i niezwykłą przyjaciółkę Nataszę Miedwiediewą. Była modelką, piosenkarką w kabarecie Chez Raspoutine, dziennikarką i pisarką. Wróciliśmy do Rosji jako małżeństwo, potem nasze drogi się rozeszły. Zmarła po przedawkowaniu alkoholu i narkotyków w roku 2002, gdy ja siedziałem w więzieniu.
― Pana najszczęśliwsze lata?
― W każdym okresie swojego życia potrafiłem być szczęśliwy. Nawet kiedy tułałem się po Moskwie lub po Manhattanie bez grosza przy duszy. Skazany na cztery lata więzienia także się nie skarżyłem. Pisałem książki, uprawiałem jogę. To było jak życie w klasztorze o surowej regule. Człowiek powinien zaznać cierpienia, dopiero to pozwala mu zrozumieć, czym jest szczęście.
― Kilka lat temu miał pan zamiar rzucić literaturę i zająć się wyłącznie polityką.
― To się nie udało, tylko w tym roku wydano mi trzy książki. Zbiór poezji «Atyllo Długozębe», powieść «W Syrach»», o dzielnicy przemysłowej, która rozciąga się w Moskwie między dworcem Kurskim i rzeką Jauzą, oraz moje rozważania kosmologiczne «Illuminationes».
― Wiktor Jerofiejew wymienia pana w czołówce rosyjskich pisarzy współczesnych. Kogo pan umieściłby na takiej liście?
― Nie bawią mnie wyścigi literackie, a poza tym prawie nie czytam współczesnej prozy. Nie mam czasu. Najnowsza literatura rosyjska jest nieciekawa, wtórna. Powieść to martwy gatunek. Jeśli czytam, to biografie, ostatnio Pol Pota i Mao Zedonga pióra Philipa Shorta.
― Regularnie prowadzi pan blog.
― Niemal codziennie. Publikuję swoje przepowiednie pod adresem limonov-eduard.livejournal.com.
― W polskim internecie znalazłam 13 tez Limonowa o pożytku z rewolucji.
― Widać przetłumaczono esej z mojej książki «Wystrzał kontrolny».
― Uprawia pan działalność opozycyjną ze śmiertelną powagą. Tymczasem w rosyjskim necie karierę robią antyputinowskie piosenki i wiersze, satyryczne filmy o OMON-ie.
― Dla mnie to puste szczerzenie zębów i mruganie do odbiorcy, jacy to my jesteśmy odważni.
― Utrzymuje pan międzynarodowe kontakty z ludźmi o podobnych poglądach politycznych?
― Tym zajmują się nasi aktywiści partyjni. Kiedy rozwiązano Partię Narodowo-Bolszewicką, weszliśmy w skład Innej Rosji, ale jej liderzy poszli w złym kierunku. Dlatego zrezygnowałem z kandydowania do Rady Koordynacyjnej opozycji. Na razie nie ma mowy o żadnej międzynarodówce, są w Rosji ważniejsze sprawy.
― Jakie?
― Przede wszystkim reprywatyzacja ― majątki 2 tys. oligarchów należy podzielić między pracowników najemnych. Potem ― nacjonalizacja bogactw naturalnych i wyjście Rosji zWTO. Myślę, że mój program popiera trzy czwarte ludności kraju. Dziewczyny z naszej partii na mityngach rozwijają hasło: «Wszystko odebrać i podzielić». Bardzo mi się ono podoba.
― Polityka to działalność zbiorowa. Tymczasem pan zerwał przyjaźń z Żyrinowskim, rozeszły się pana drogi z Kasparowem, Nawalnym, Niemcowem…
― W polityce nie ma się przyjaciół. Żyrinowski krąży po elicie Kremla, Kasparow stchórzył, Niemcow zdradził. Nawalny jest przedstawicielem burżuazji, grupy oligarchy Aleksandra Lebiediewa, który walczy o władzę z grupą Putina. Jedyni nasi sojusznicy to zjednoczenie Forum Lewych Sił.
― Partię Narodowo-Bolszewicką zlikwidowano jako organizację ekstremistyczną. Mimo to pojawia się pan na mityngach w otoczeniu młodych ludzi w czarnych kurtkach. Tworzy pan nową organizację?
― Rozmawia pani z obywatelem państwa policyjnego, więc pytanie jest nietaktowne. W państwie policyjnym nie można legalnie sprzeciwiać się władzy, prowadzić kartoteki swoich zwolenników. Mam wokół siebie tylko pewną liczbę desperatów, którzy mimo brutalności OMON-u przychodzą na mityngi i aresztowani odsiadują bezprawnie wydawane wyroki.
― Czy nie naiwnością była zatem próba startu w wyborach prezydenckich? Liczył pan, że sąd zarejestruje kandydaturę Limonowa?
― Są postępki, których należy się dopuszczać niezależnie od tego, jaki może być ich rezultat.
― Sołżenicyn uważał, że więzienia i łagry uszlachetniają ludzi, Szałamow ― że robią z nich potworów.
― Sołżenicyn na współwięźniów patrzył z góry. Bliższe są mi poglądy Dostojewskiego, więźniowie to moi bracia w cierpieniu. W więzieniu mądrzy mądrzeją, a najmądrzejsi stają się świętymi. Natomiast ludzie warzywa, bez charakteru, przekształcają się w żywe trupy.
― Jak pan myśli, ile przetrwa dzisiejsza władza?
― Pracuję nad tym, by rządziła jak najkrócej. I żeby na zmianę nie przyszły łotry takie jak Niemcow lub Nawalny.
― Ma pan dwójkę dzieci, jak widzi pan ich przyszłość? Powinny mieszkać w Rosji czy emigrować, jak pan w latach 70.?
― Bogdan i Aleksandra mieszkają ze swoją matką. Ale bywam u nich regularnie, wspomagam finansowo. Nie mamy zamiaru emigrować, jesteśmy w swoim kraju. Mnie swego czasu do emigracji zmusiło KGB. Pobyt na Zachodzie ukształtował mnie, podobnie jak więzienie. I dziękuję życiu za to, że jest dla mnie tak szczodre.
― W pana powieści «Kat» bohaterem jest paskudny Polak emigrant.
― To stare dzieje. Proszę pozdrowić ode mnie Polskę i Polaków. Nie uważam was za dobry naród, jesteście równie niedobrzy jak my, Rosjanie, tylko mniej się wam poszczęściło w historii. Ale jesteście odważni i utalentowani. Czasem śpiewam piosenkę o czerwonych makach na Monte Cassino nagraną przez Chór Aleksandrowa. Łza mi się w oku kręci. Sądzę jednak, że Polacy nie potrzebują piosenek w wykonaniu Rosjanina Limonowa. Polacy są Polakami.
― Dlaczego uważa pan polską historię za gorszą od rosyjskiej?
― W wieku XVII Rosja i Polska były potężnymi imperiami. Ale potem Polskę podzielono jak tort. Po wojnie to Związek Radziecki wraz ze Stanami przez 35 lat dzielił planetę. Teraz straciliśmy pozycję lidera. Niestety.
― Rosja ugina się od totalnej korupcji, nie wie, co robić z pustynną i pijaną Syberią, gdzie pracują tylko Chińczycy, a pana martwi utrata pozycji światowego lidera?
― Bo ja jestem kimś w rodzaju średniowiecznego wojownika za wiarę. Syberia łechce moją dumę. Spędziłem kiedyś zimę w Krasnojarsku. Mało, że na termometrze było minus 40, to jeszcze mieszkańcy zabawiali się, rzeźbiąc ogromne postaci z lodu. Pisałem książkę o szefie krasnojarskiej mafii i całymi dniami rozmawiałem z bandytami i policjantami. To było arcyciekawe, a pani pyta, po co mi Syberia… Jakie tam mamy rzeki, weźmy Podkamienną Tunguzkę ― od samej nazwy krew się w żyłach ścina. Na Ałtaju miejscowi harcują na niedużych koniach. Zupełnie jak Indianie w XVII wieku, tyle że zamiast łuków mają strzelby. Zorganizowani są w bandyckie artele, hodują jelenie, których rogi sprzedają po 3 tys. dolarów za kilogram. A nasze lasy cedrowe! Czerwony cedr jest twardy jak żelazo, w ognisku pali się nocą wolno i daje wonny narkotyczny dymek. W okręgu Chanty-Mansyjskim jest gaz, a ziemia należy do karłowatego narodu Chantów. Nauczyli się procesować o swoje, wzbogacili, mają supernowoczesne motorówki, ale włosy zaplatają w warkoczyki jak starzy Chińczycy…
Rosjanom potrzebna jest przestrzeń, tylko wtedy się dobrze czujemy. Europa jest mała i sterylna, Napoleon nazwał ją krecią norą. Wielkie wydarzenia możliwe są tylko u nas, dlatego Napoleon i Hitler tu się zapuszczali. A problemy wewnętrzne są wszędzie, spokój jest tylko na cmentarzu. Europa upodabnia się do cmentarza, czystego i przytulnego. Ale zjedzą ją Arabowie, Turcy, Afrykanie. I słusznie zrobią. Polska i Rosja mogłyby podzielić się Ukrainą. Damy wam Lwów, męczcie się z nim, a sobie weźmiemy Donbas i Charków. Zgoda?
«Wyborcza», 25 października 2012 roku
[18.03.2020:
Polska i Rosja mogłyby podzielić się Ukrainą. Damy wam Lwów, męczcie się z nim, a sobie weźmiemy Donbas i Charków. Zgoda?— proponował nam w 2012 r. zmarły 17 marca słynny rosyjski pisarz, dysydent, wróg kolejnych władz na Kremlu, lider Partii Narodowo-Bolszewickiej. Przypominamy wywiad z Eduardem Limonowem, przeprowadzony przy okazji polskiej premiery głośnej quasi-biografii Emmanuela Carrère'a.
Emmanuel Carrère, Limonow | Prawdziwa historia awanturnika i poety Eduarda Sawienki, nazywanego Limonowem, stałaby się u nas materiałem na biografię albo reportaż. We Francji zrobiono z niej powieść.
Wtegorocznym finale nagrody Nike fikcję reprezentował jedynie zbiór opowiadań Magdaleny Tulli «Włoskie szpilki». W wakacyjnym numerze miesięcznika «Znak» zorganizowano debatę «Polska przeprasza za powieść»; zasadnicze pytanie zadane uczestnikom brzmiało: «Dlaczego nie mamy polskiego Pamuka?». Wszystko to budzi nieodparte poczucie beznadziei. Po lekturze «Limonowa» francuskiego pisarza Emmanuela Carrère’a owo poczucie wzrasta.
Nie chodzi wcale o liczbę francuskich powieści, które w ostatnich latach zdobywają rozgłos nie tylko nad Sekwaną, by wymienić chociażby kontrowersyjne «Windows on the world» Frédérica Beigbedera, jeszcze bardziej kontrowersyjne «Łaskawe» Jonathana Littella czy każde kolejne dzieło Michela Houellebecqa. Wydany właśnie «Limonow» Carrère’a też rozchodzi się jak najlepiej, a prawa do tłumaczeń sprzedano do kilkunastu krajów. Nie mam jednak zamiaru porównywać tutaj rodzimej literatury do literatury francuskiej, zestawienie takie byłoby trochę niepoważne. Problem tkwi gdzie indziej. Autentyczna historia awanturnika i poety Eduarda Sawienki, nazywanego Limonowem (potoczne w rosyjskim określenie granatu ręcznego), stałaby się u nas materiałem na biografię albo reportaż. We Francji zrobiono z niej powieść.
A życie miał Limonow, co tu dużo mówić, imponująco bogate. Urodzony w środku wojny (rok 1943) i wychowany na charkowskiej ulicy syn enkawudzisty marzył tylko o jednym — być poetą jak Josif Brodski, być kimś, kogo pokochaliby niepokorni w ZSRR. Plan był więc prosty: stać się znanym, ale niezależnym pisarzem. Zaskarbić sobie szacunek. Trzymać się z dala od aparatczyków. Być trochę dandysem, trochę chuliganem. Gardzić zaszczytami, splendorami, nagrodami. Żyć w zgodzie z sobą i przyjaciółmi, mieć swoje zasady, nawet jeśli określa je okrutny kodeks ulicy.
Przepis na sukces? Nie do końca, przypomina od pierwszych stron Emmanuel Carrère. Limonow zapomniał o jednym: w parze z ciekawym życiorysem musi iść jeszcze parę innych rzeczy. W pierwszej kolejności talent. Autor nie twierdzi, że Limonowowi go brakowało (co kilkadziesiąt stron znajdujemy w książce krótkie wzmianki na temat jakości poszczególnych jego utworów z jasnym zaznaczeniem, które z nich są najlepsze). Ale głodnemu pochwał i sukcesów Eduardowi nie wystarczyły pochlebne recenzje przyjaciół-literatów i kochanek. On chciał się mierzyć z największymi. Chciał być jak Brodski; nie, chciał być Brodskim! Imponowała mu niezłomna postawa przyszłego noblisty. Więc gdy tylko Brodski został wyrzucony poza granice Kraju Rad za „pasożytnictwo”, Limonow postanowił pójść w jego ślady.
Problem w tym, pisze Carrère, że Eduarda nikt nie chciał wyganiać. Co więcej — o ile Sołżenicyn czy Brodski chcieli zostać w kraju i pisać do końca życia po rosyjsku, a do wyjazdu ich zmuszono, Limonow jedyną szansę widział w ucieczce na mityczny Zachód, o którym czytał tylko w nielegalnie przemyconej prasie.
Po wyjeździe z ZSRR życiorys Limonowa upodabnia się najpierw trochę do amerykańskiej historii Jerzego Kosińskiego. Dalej podziwiał Brodskiego, choć coraz bardziej był wobec niego nieufny. Nie imponowało mu życie akademickiego poety, jak postrzegał autora «Uranii», wolał sławę i salony. W pierwszych latach obracał się wśród najciekawszych postaci powojennej Ameryki, od Andy’ego Warhola poczynając. Stał się pupilkiem bogatych Rosjan — emigrantów. Wszyscy zachwycali się pięknym chłopcem i jego równie urodziwą żoną Jeleną.
Niestety amerykański sen nie trwa wiecznie i podobnie jak w przypadku Kosińskiego, zaczął się okres upadku. Eduarda opuściła ukochana, pomieszkiwał w najgorszych spelunach, bywał kochankiem czarnoskórych złodziejaszków. W pisaniu widział jedyny ratunek przed najgorszym aspektem tego upadku — zapomnieniem.
Limonow w oczach Carrère’a to człowiek dążący do jednego — do tego, by być kimś, najlepiej największym z żyjących. Autor nie ma wątpliwości: Sawienko to rosyjski Barry Lyndon albo postać z Dostojewskiego. Jest w tym coś więcej: Limonow za wszelką cenę nie chciał być swoim ojcem — tchórzliwym enkawudzistą, który na oczy nie widział wojny. Stąd zapewne decyzja o porzuceniu życia w Paryżu (od lat 80. był już obywatelem tego kraju) i powrocie do Rosji, a potem — wyprawa na wojnę do byłej Jugosławii, gdzie walczył ramię w ramię z serbskimi zbrodniarzami ostrzeliwującymi Sarajewo.
Ale i tu historia się nie kończy. Ironia losu sprawiła, że w nowej Rosji ten nieznośny bękart Sojuszu, który w 1974 roku uciekł na Zachód, zastąpił Sołżenicyna i Brodskiego w roli narodowego wieszcza. Wystarczył powiew kapitalizmu, by Rosjanie poczuli zmianę, która pozwoli im zapomnieć o nudnym staruchu od «Archipelagu GUŁag» — książki czytanej dekadę wcześniej z wypiekami na twarzy. Wystarczyła pogoń za pieniądzem, stanięcie twarzą w twarz z nowym porządkiem i związanymi z nim problemami, by sprowadzić Brodskiego do roli poety akademickiego. Teraz to Limonow ze swoimi kontrowersyjnymi powieściami stał się nowym idolem rosyjskich czytelników — głośnym pisarzem wydawanym za Zachodzie, niepokornym narodowym rewolucjonistą.
Ale «Limonow» to równocześnie opowieść o wiecznie samotnym chłopcu, zamkniętym w pustych mieszkaniach, płaczącym za starymi miłościami, pijącym na umór i masturbującym się w nieskończoność w smrodzie niepranej pościeli. Te fragmenty wypadają zresztą w powieści najlepiej, podobnie jak inne, w których Carrère opowiadając o Eduardzie, mówi też o sobie. Zestawianie ze sobą dwóch całkiem różnych życiorysów kusi go niemal przez całą książkę.
Pisze, że gdy przyjechał do Moskwy jako chłopiec (matka Carrère’a, Hélène Carrère d’Encausse, jest wybitną znawczynią historii Rosji i ZSRR), Limonow już był gwiazdą tamtejszej bohemy. Patrząc na swoje nieznośnie nudne życie dziecka z inteligenckiej francuskiej rodziny, mógł mu tylko zazdrościć, podobnie jak jego przyjaciele, wychowani w ciepłych mieszczańskich domach. Ktoś taki jak Limonow imponował im, kupował ich serca. I tutaj zaczyna się paradoks: Carrère zauważa, że sam zaczyna myśleć trochę jak Eduard, chce stać się tym, kto mu imponuje, chce być postacią-legendą, pornografem i dandysem. Po chwili jednak wraca do historii swojego bohatera spisywanej w paryskim mieszkaniu…
Ten wątek jest znacznie ciekawszy niż suche i znane na ogół fakty dotyczące historii ZSRR, konfliktów w rozpadającej się Jugosławii czy w odradzającej się Rosji — a one wypełniają niestety znaczną część powieści. Właśnie powieści, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Skąd to przekonanie o sile fikcji, które w Polsce nie wiadomo kiedy minęło? Przecież gołym okiem widać, że Carrère nie zamierza wymyślać na nowo życia Limonowa. Co więcej, fakty są tutaj jak wycięte wprost z gazet (śmierć Politkowskiej, walka polityczna między Gorbaczowem a Jelcynem, sylwetka Karadžicia…).
Może to zwykła uczciwość? Albo raczej próba wyjścia naprzeciw potencjalnym krytykom, którzy chcieliby oskarżyć pisarza o kłamstwo? Ale przecież powieści takie oskarżenia nie dotyczą! Powieść daje nie tylko swobodę interpretowania faktów z życia bohatera, ale zwyczajnie likwiduje hamulce tak przecież ograniczające reportażystów (przynajmniej tych francuskich), jak Jean Rolin czy Jean Hatzfeld, skądinąd przyjaciele Carrère’a, pojawiający się w «Limonowie» jako znawcy bałkańskiej wojny.
Jednym z okrutnych aspektów ZSRR była — pisze Carrère — niemożność bycia uczciwym, chyba że zostało się męczennikiem. Czy Limonow chciał nim zostać? Tego nie wiemy, ale na pewno chciał grać zbliżoną rolę i nieźle mu się to udawało. Udaje się zresztą do teraz, bo jego historia trwa dalej.
«Tygodnik Powszechny», 9 grudnia 2012 roku
Emmanuel Carrère, Limonow przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon, Kraków 2012, Wydawnictwo Literackie.
W rosyjskiej prasie pojawił się kolejny antypolski artykuł. Eduard Limonow, lider partii narodowo-bolszewickiej, całą winą za katastrofę smoleńską obarcza Polaków. To kolejny tego typu artykuł w «Izwiestiach» — kilka dni temu w gazecie pojawiły się informacje, że Polska żąda 10 hektarów ziemi pod pomnik ofiar katastrofy.
Eduard Liomonow, pisarz i zarazem jeden z przywódców antyputinowskiej opozycji, pisze otwarcie, że prezydencki Tu-154M rozbił się w Smoleńsku na skutek decyzji Polaków. «Trzy lata temu po otrzymaniu od Rosji »wszelkich możliwych przeprosin za tragedię katyńską« polskie władze w pełnym składzie poleciały na miejsce» — czytamy w felietonie.
«Mimo złej pogody prezydent polecił pilotom lądować na nieużywanym lotnisku, więc doszło do kolejnej tragedii»
— pisze Limonow.
Nawiązując do artykułu w «Gazecie Wyborczej», krytykującego «Izwiestia» za nieprawdziwe doniesienia o żądaniu ziemi pod pomnik ofiar katastrofy Limonow pisze:
«Damy wam te 10 hektarów jeśli wy dacie tyle samo na waszym terytorium. Zbudujemy tam memoriał poświęcony czerwonoarmistom, których wasi dziadowie uśmiercili w obozach koncentracyjnych. Tak będzie sprawiedliwie»
— ocenił Limonow.
Program marginalnej Partii Narodowo-bolszewickiej jest mieszaniną rosyjskiego nacjonalizmu i komunizmu. Wśród swoich idoli Limonow wymienia Józefa Stalina i Michała Bakunina.
Przypomnijmy. W ubiegłym tygodniu na stronie internetowej rosyjskiego dziennika pojawił się artykuł o kontrowersjach wokół budowy pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej. Jego tezy szybko zweryfikował dziennikarz «Gazety Wyborczej» Wacław Radziwinowicz.
«Izwiestia» napisały, że polskie władze chcą wydzielenia 100 tysięcy metrów kwadratowych na budowę monumentu — to według przedstawiciela administracji Smoleńska «terytorium większe od Placu Czerwonego».
— Będzie dziwne, jeśli my się na to zgodzimy — przekonuje na łamach gazety.
Plany kompleksu przewidują również budowę kaplicy, stworzenie ekspozycji muzealnej, parkingu i strefy ochronnej. Gazeta twierdzi, że na razie nie udało się uzgodnić miejsca pod budowę pomnika i wydzielić terytorium, na którym ma on stanąć, gdyż strony rosyjskiej nie zadowalają roszczenia Polaków.
Aleksiej Ostrowski, gubernator obwodu smoleńskiego, tłumaczy dziennikowi «Izwiestia», że władze nie mogą zgodzić się na spełnienie polskich postulatów.— Nie możemy sobie pozwolić, aby memoriał drażnił naszą ludność, weteranów obwodu — tłumaczył.
Z kolei Łarysa Łykoszina z Rosyjskiej Akademii Nauk zauważyła, że tragedia pod Smoleńskiem, w której zginął prezydent Lech Kaczyński, jest boleśnie przyjmowana w polskim społeczeństwie.
— Jeśli w Rosji będą występować przeciwko memoriałowi, Polacy mogą się z tego powodu obrazić — podkreśliła uczona.
Artykuł błyskawicznie skomentował ekspert «Gazety Wyborczej» ds. Rosji — Wacław Radziwinowicz.
«Siergiej Podosienow napisał dziś chamski i wredny tekst. Pozostaje tylko nadzieja, że jego publikacja to inicjatywa autora i redakcji, a nie Kremla, któremu «Izwiestia» bezwzględnie się podporządkowują»
— napisał w internetowym serwisie gazety.
Dziennikarz zastanawiał się też, czy artykuł w rosyjskiej gazecie ma związek ze zbliżającą się trzecią rocznicą katastrofy.
«〈…〉 Jeśli jednak nie był to pomysł samej redakcji, należy rozumieć, że Moskwie zależy na tym, by szkodzić Polsce i dolewać oliwy do polskiego ognia»
— pisze.
Międzynarodowy konkurs na pomnik w hołdzie ofiarom katastrofy smoleńskiej rozstrzygnięto 30 marca ubiegłego roku. Symbolicznie wskazanie lokalizacji pomnika przez reprezentantów rodzin ofiar i członków polskiej delegacji rządowej odbyło się 10 kwietnia 2012 w Smoleńsku, w drugą rocznicę katastrofy.
Początkowo ustalono, że pomnik miałby zostać odsłonięty w kolejną rocznicę katastrofy 10 kwietnia 2013 r. Termin ten nie zostanie dotrzymany.
Katastrofa w Smoleńsku to niewiarygodnie tragiczny przypadek i oczywiście ludziom chce się wierzyć, że ktoś za tym stoi — mówi w rozmowie z Onetem Edward Limonow, kontrowersyjny pisarz i polityk rosyjski.— Będzie jak z zabójstwem Kennedy’ego. Wszyscy będą spekulować, kto do niego doprowadził. Minęło już 50 lat od zabójstwa amerykańskiego prezydenta i dalej mnożą się teorie spiskowe — podkreśla.
— Powiedział Pan w wywiadzie dla «Gazety Wyborczej», że Polacy to nie jest dobry naród, tak jak i Rosjanie. Dlaczego?
— Nie pamiętam, co mówiłem «Gazecie Wyborczej». «Wyborczą» widziałem na oczy wiele lat temu (śmiech). Jestem politykiem, nie mogłem powiedzieć, że Polacy to zły naród. Można za to porównać historię Polski i Rosji. W XVII wieku Polacy byli na Kremlu i chcieli wywalczyć naszą koronę. Potem los się odmienił. Rosja być może zasługiwała mniej niż Polska, by stać się tak potężnym mocarstwem. Może dlatego tak się stało, bo Polska była zaklinowana między dwoma dużymi sąsiadami: silnymi Niemcami i Rosją z drugiej strony. Jeszcze z północy w XVI wieku zagrażali Szwedzi. Było wam ciężko, ciężej niż nam. My zdołaliśmy utworzyć w centralnej Rosji kolebkę narodu, dokąd już od końca XVII wieku wrogowie nie docierali. Aż do Napoleona. Podołaliśmy zdaniu — potrafiliśmy urodzić tyle dzieci, by zaludnić kraj. Uważam, że granica między Europą i Azją przebiega w Polsce. Rosja to nie Europa, to już Azja.
— A Białoruś, Ukraina?
— Białoruś to przecież to samo co Rosja. Nie można rozpatrywać Białorusi jako oddzielnego państwa. Przez ostatnie 200 lat jej po prostu nie było, dzieliliśmy wspólną historię.
— Chciałabym zapytać o stosunki polsko-rosyjskie. W jakim stopniu wpłynęła na nie katastrofa smoleńska?
— Myślę, że skrajnie głupie było postanowienie, by umieścić całe dowództwo i przedstawicieli najwyższych władz w jednym samolocie. Trzeba było pomyśleć o większej liczbie samolotów, jeśli już. Uważam, że to była nienormalna i lekkomyślna decyzja. A kto winien? Nie mam pojęcia. Nie uważam, żeby było nam wygodnie z taką katastrofą na naszym terenie… Może wygodnie było tym, którzy zostali w Warszawie, żeby odkręcić któryś z gwintów w Tu-154? Kto tam został? Komorowski? (śmiech)
— Ale jak to wpłynęło na nasze stosunki?
— Na moje stosunki w ogóle nie wpłynęło. A na państwowe… Myślę, że Rosjanie starają się, z pewną niedźwiedzią gracją, wyjść z tej historii mniej lub bardziej spokojnie.
— Według sondażu Homo Homini dla «Rzeczpospolitej» co trzeci Polak wierzy w zamach…
— Będzie jak z zabójstwem Kennedy’ego. Wszyscy będą spekulować, kto do niego doprowadził. Minęło już 50 lat od zabójstwa amerykańskiego prezydenta i dalej mnożą się teorie spiskowe. Katastrofa w Smoleńsku to niewiarygodnie tragiczny przypadek i oczywiście ludziom chce się wierzyć, że ktoś za tym stoi. Jeśli jednak przeanalizować detale — że to było wojskowe lotnisko, które dawno nie było eksploatowane; że była marna pogoda — wszystko wskazuje na to, że był to nieszczęśliwy wypadek. W Rosji wydarzyła się podobna historia: generał Lebiedź zginął w katastrofie helikoptera. Większa część załogi jednak pozostała przy życiu. On siedział przy kabinie pilotów i wszyscy, którzy siedzieli na dziobie — zginęli. U nas też zaczęto tworzyć teorię spiskowe na ten temat. Do tej pory się zastanawiamy, nikt nie przedstawił nam żadnych dowodów. Mnie się jednak wydaje, że to tragiczne wypadki.
— Po katastrofie w Smoleńsku wielu Rosjan łączyło się z Polakami w bólu. Pan również napisał na swoim blogu wyrazy współczucia. Istnieje taki pogląd, że konflikt między naszymi narodami istnieje na szczeblu władzy a nie na szczeblu społecznym.
— Możliwe, że napisałem wyrazy współczucia. Ale pamiętajmy, że nasze narody walczyły ze sobą dostatecznie długo. Każdy wykształcony Rosjanin wie, że w latach dwudziestych wzięto do niewoli pod Warszawę około 200 tysięcy Czerwonoarmistów. Przeżyło niewielu. Wojna to wojna. Straty są tragiczne, ale nieuniknione. Odnoszę się do historii z ogromnym szacunkiem. Myślę, że od czasu do czasu historia sprzyja jakiemuś narodowi. Z losem narodów jest jak z losem ludzkim — trzeba się do tego odnosić spokojniej. A wtrącać się nie trzeba… Zakończone wojny trzeba traktować jako zakończone. Jeśli pojawią się nowe konflikty — można angażować swoje emocje. Nie widzę niczego strasznego w tym, że narody od czasu do czasu walczą ze sobą. Tak było, jest i prawdopodobnie będzie.
— Ostatnio Duma zaostrzyła przepisy o karaniu za propagandę homoseksualizmu i obrazę uczuć religijnych. Rosjanie w 88 procentach. Według Wszechrosyjskiego Ośrodka Badania Opinii 88 proc. Rosjan negatywnie odbiera zjawisko homoseksualizmu. Jak Pan, który debiutował bardzo odważną obyczajowo książką, czuje się w takim kraju?
— Mnie jest wszystko jedno. Nie odnoszę się poważnie do rosyjskiej Dumy Państwowej i praw, które ona przyjmuje. Myślę, że w Rosji dziennikarstwo jest dobrze rozwinięte, i oni to oceniają. Ogólnie rzecz biorąc, Europa wprowadza swoje moralne prawo i kodeks etyczny — wprowadza jednopłciowe małżeństwa. Rosjanie patrzą na to jak na zdziczenie. Uważam, że nie ma jednego kodeksu etycznego i każdy naród powinien mieć swój ogląd na moralność. Ale też nie karałbym nikogo.
Z jednej strony myślę, że ludzie powinni żyć tak, jak chcą. Z drugiej, państwo nie musi rejestrować małżeństw jednopłciowych. Ludzie żyją, jak umieją, a taki układ jest nienormalny. Rodzina to komórka społeczna przeznaczona do wychowywania dzieci. A co dzieci powiedzą, jak będą żyć w takim układzie? W Rosji ten temat przypomina przeciąganie liny, gdzie po jednej stronie znajdują się burżuazyjni opozycjoniści, kreujący się na zachodnich Europejczyków, a po drugiej stronie 140-milionowy naród. Nasz naród jest bardzo prosty. Niepotrzebne nam te zachodnie perwersje. Ja oczywiście stoję po stronie narodu.
* * *
Edward Limonow (ur. 1943 w Dzierżyńsku), jest jednym z najbardziej znaczących współczesnych pisarzy rosyjskich, twórcą skandalizującej partii Narodowo-bolszewickiej (zdelegalizowanej w 2007 roku), jednym z organizatorów protestów w Moskwie z 2011 roku. Obecnie jest działaczem partii Inna Rosja. W zeszłym roku zgłosił swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich. Centralna Komisja Wyborcza nie dopuściła do jego uczestnictwa. Jego debiutancka książka «To ja, Ediczka» ukazała się w Polsce w 2005 roku. Biografia Limonowa, autorstwa Emanuele Carrere’a, wydana w 2012 roku przez Wydawnictwo Literackie, stała się w Polsce bestsellerem.
Najpierw szokował swoimi pisanymi na emigracji ekscentrycznymi, pełnymi wyuzdania seksualnego powieściami. Na początku lat dziewięćdziesiątych Eduard Limonow wrócił do Rosji, gdzie co chwila zaskakiwał opinię publiczną swą działalnością i skandalizującymi wypowiedziami. Należał do partii Żyrinowskiego, wybrał się do Jugosławii, by uczestniczyć w wojnie po stronie serbskich nacjonalistów. Największy rozgłos zapewniło mu założenie radykalnej partii Narodowo-Bolszewickiej. W 2001 roku trafił do więzienia na nielegalne posiadanie broni i działalność terrorystyczną. Regularnie brał udział w organizowanych przez opozycję akcjach w obronie konstytucji. A jednak w 2014 roku gwałtownie zmienił front, wspierając aneksję Krymu. Dziś nazywa liberałów zdrajcami, publikuje w prorządowej gazecie «Izwiestia». Maksym Kantor, wybitny rosyjski artysta, malarz, pisarz i publicysta w błyskotliwym eseju opisuje fenomen Limonowa. Przenikliwy tekst Kantora proponuje własną interpretację ważnych wydarzeń w najnowszej historii Rosji.
Niezależnie od epoki, działaniom rosyjskiej opozycji zawsze towarzyszyli jacyś prowokatorzy i zdrajcy. Gapon, Azef, Zubatow czy Nieczajew to postaci kluczowe dla dziejów Rosji. Podesłani przez władzę prowokatorzy byli i wśród dekabrystów, i w organizacji «Narodnaja Wola», i w środowisku dysydentów lat 60-tych XX w.
To właśnie tacy jak Gapon wiedli tłum na rzeź. Tacy jak Nieczajew nakłaniali swoich towarzyszy do zbrodni, dzięki czemu mogli ich potem szantażować ujawnieniem krwawych tajemnic. Prowokatorzy współpracowali jednocześnie z carską Ochraną i z rewolucjonistami, jak Zubatow. Nierzadko też byli bliskimi przyjaciółmi tych, których zdradzali — jak choćby Siergiej Chmielnicki. Zdarzało się też, że prowokator stał na czele całej organizacji i regularnie donosił władzom na jej poszczególnych działaczy, jak Azef.
Do listy rosyjskich prowokatorów współcześni kronikarze śmiało mogą dopisać jeszcze jedno nazwisko. Niewątpliwie, Eduard Sawienko (pseudonim literacki «Limonow») przejdzie do historii jako wzorcowy prowokator i zdrajca. Nie bądźmy naiwni: w kraju, w którym od 15 lat legalnie rządzi KGB, w szeregach opozycji bez trudu znaleźć można niejednego donosiciela.
Prowokacje i kłamstwa
Prowokacje i kłamstwa stały się codziennością w rosyjskiej polityce. Łgarstwa prezydenta to dziś powód do dumy. «Że co? Rosyjskie czołgi wjechały na terytorium Ukrainy? Rosyjscy żołnierze wkroczyli do Donbasu? Putin jest miliarderem? A gdzie na to dowody? Niemcowa zamordowano? Co za bzdura, komu niby miałoby to być na rękę?». W Rosji panuje przekonanie, że w Kijowie doszło do zamachu stanu (i nie ważne, że protestujący na Majdanie nie byli uzbrojeni), a władzę w Kijowie przejęli faszyści (chociaż w ukraińskim parlamencie nie ma żadnej partii faszystowskiej). Rosja napadła na Ukrainę? A skąd, to właśnie Rosjanie muszą bronić się przed Ukraińcami!
Rosjanie stali się fanami absurdalnych wywodów: «pierwsi uderzamy w Ukraińców, bo oni nas nie lubią; a nie lubią nas za to, że na nich napadliśmy. A napadliśmy na nich, bo Ukraińcy są rusofobami. Czyli mieliśmy prawo do aktu agresji, to była jedynie odpowiedź na ukraińską niechęć do Rosji». Takie idiotyzmy, wygłaszane w kółko i z upojeniem, coraz bardziej zagęszczają atmosferę kłamstwa, a społeczeństwo jak papuga powtarza hasła zasłyszane od prezydenta. W dzisiejszej Rosji prowokatorem jest ten, kto potrafi przemawiać do tłumu jego własnym językiem.
Jednym z symboli tej nowej, zakłamanej Rosji, stał się właśnie Limonow. Jeszcze wczoraj wzywał do marszu na Kreml. Dziś zdradza swoich dawnych zwolenników, pokornie podporządkowując się specłużbom i kremlowskiej władzy.
A przecież to właśnie on, Sawienko-Limonow, regularnie organizował comiesięczne demonstracje; on wprowadził do obiegu określenie «rozkołysać łódkę»; to on, ramię w ramię z Kasparowem i Kasjanowem, stał na czele koalicji partii opozycyjnych. Nie przeszkodziło mu to jednak w wygłaszaniu pogardliwych opinii o nieżyjącym Niemcowie i wzywaniu do walki z «piątą kolumną». Limonow stał się imperialistą i zwolennikiem aresztowań. Czyżby w którymś momencie został zwerbowany przez służby bezpieczeństwa?
Skłonność do teorii spiskowych
Jak wiadomo, skłonność do teorii spiskowych potrafi skomplikować najprostsze sprawy. W zasadzie nie ma żadnego znaczenia, czy specsłużby faktycznie zwerbowały Sawienkę-Limonowa i uczyniły go swoim agentem. Co za różnica, czy Putin jest miliarderem, czy nie jest. Nieważne, czy prawdziwe są plotki o tym, że pisarz Prilepin jest powinowatym polityka Surkowa. To naprawdę nieistotne. Faktem natomiast pozostaje, że działalność Limonowa jest na rękę rosyjskiej esbecji, że Putin umożliwił swoim znajomkom zarobienie grubych miliardów, a Prilepin to zagorzały piewca putinowskiej ekspansji. Mniejsza o szczegóły. To, co najistotniejsze, widać przecież gołym okiem. Nie ma żadnych wątpliwości, że Limonow jest współpracownikiem specsłużb, bo to przecież KGB-owcy rządzą państwem rosyjskim, natomiast sam Limonow gorliwie służy państwu.
Limonow nigdy nie był buntownikiem. Jego «buntowniczość» to tylko mit. Owszem, był prowokatorem, ale buntownikiem? Nie, w żadnym wypadku.
Azef wydawał policji bojowników, których wcześnej sam zwerbował. Limonow robił dokładnie to samo. Najpierw siał ferment wśród ogolonych na łyso smarkaczy, a następnie prowokował ich do bezsensownych wybryków. Część z tych pryszczatych rozrabiaków trafiła potem za kratki, część zginęła podczas wojny z Ukrainą. Ale to nie jedyne osiągnięcia tego prowokatora.
2
Pretekst do zjednoczenia władzy z ludem
Zaplanowana trzy lata temu fronda nie doszła do skutku. Zabrakło programu działania. Początkowo frondystom udało się zjednoczyć śmietankę intelektualną wielkich miast oraz korporacyjnych cyników. Wszyscy oni pragnęli obalenia Putina i narzekali na nieudolne rządy Miedwiediewa, podatnego na naciski ze strony oligarchów. Uczestnicy demonstracji mieli już dość korupcji, ale jednocześnie oczekiwali, że za swoją działalność otrzymają odpowiednie wynagrodzenie od oligarchów — tych samych oligarchów, których zgromadził wokół siebie Putin. Demonstranci krytykowali poszczególne detale, ale nie cały system. Nowoczesny feudalizm w zasadzie nikomu specjalnie nie przeszkadzał. W manifestacjach brali udział i zausznicy Bieriezowskiego, i doradcy Prochorowa, i ludzie Abramowicza. Struktury organizacyjne nie miały tu znaczenia, najważniejsze były efekciarstwo i bufonada. Demonstranci szafowali takimi hasłami, jak «opozycja pozasystemowa» czy «naszym głównym celem jest rozkołysanie łódki». No litości, przecież to już najprawdziwsza nieczajewszczyzna.
Czemu miała służyć ta ofiara?
Nie ma wątpliwości, że cała ta pokazowa akcja protestacyjna,— która zresztą pękła jak bańka mydlana, gdy tylko rozpoczęła się okupacja części Ukrainy,— została sprowokowana przez służby bezpieczeństwa. Zorganizowano ją jedynie po to, by usprawiedliwić rosyjską nacjonalistyczną rekonkwistę. Potrzebny był pretekst do zjednoczenia władzy z ludem, cara z tłuszczą. Zanim społeczeństwu rosyjskiemu podsunięto imitację Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, trzeba było najpierw sprowokować rozwarstwienie narodu na kadrę kierowniczą o orientacji prozachodniej oraz «prosty lud». Specsłużby nie spuszczały protestujących z oka i manipulowały nimi, by falę oburzenia skierować w pożądanym dla władzy kierunku. Dodatkowo umiejętnie podsycano konflikt pomiędzy opozycją i społeczeństwem. Kiedy zabrzmiały pamiętne słowa: «To my jesteśmy mózgiem narodu, a społeczeństwo to co najwyżej przystawka», do akcji niezwłocznie wkroczyły prorządowe struktury aparatu bezpieczeństwa. «Ludu rosyjski, pragniesz sprawiedliwości? Skrzywdził cię Zachód i jego piąta kolumna? Pokłoń się swemu carowi, a już on cię poprowadzi świetlistą drogą chwały».
Całą tę niezbyt skomplikowaną operację zrealizowano szybko i sprawnie.
Języczek spustowy
Fronda się ulotniła, jak tylko kraj zalała potężna fala nacjonalistycznego obłędu. Pojedynczy ludzie, tacy jak Achiedżakowa (aktorka znana z sympatii dla anty kremlowskiej opozycji — «media w Rosji»), Makarewicz, Nawalny czy Akunin (wspaniałe jednostki znajdą się w każdej epoce), nie tworzą przecież żadnego zorganizowanego ruchu. Okazało się zatem, że opozycjoniści to zaledwie garstka osób. Natomiast ci, którzy wczoraj jeszcze trzymali się za ręce na ul. Sadowoje Kolco (a było ich 50 tysięcy!), dziś nie mają wątpliwości, że na Ukrainie panuje faszyzm, a w Donbasie walczą oddziały złożone z górników. Wczorajsi frondyści już dawno zostali wchłonięci przez putinowski obóz nacjonalistyczny. Przy czym, oprócz urzędników w rodzaju Kirijenki, Czubajsa, Biełycha (a więc dawnych przywódców opozycji!), do grona patriotów i narodowców weszli też tacy, jak Udalcow, a także socjaliści i komuniści. Dziś wszyscy oni maszerują ramię w ramię z demokratami. Agresja przeciw Ukrainie ostatecznie zmiotła frondystów ze sceny politycznej. Okazało się, że cała ich walka nie miała żadnego celu. No, może tylko jeden: dać władzy prawo do zastosowania przemocy.
Do czego w zasadzie dążyła opozycja? Jakie cele stawiał przed sobą Limonow, kiedy wzywał do marszu na Kreml? Obalenie Putina? Przecież KGB-ista Putin wciąż jeszcze siedzi na swoim stołku. Obalenie rządów oligarchów? Przecież proputinowska oligarchia nadal rządzi krajem, a sami oligarchowie stali się jeszcze bardziej bezczelni i cyniczni. Od czasu tamtych protestów opieka medyczna znacznie się pogorszyła, szpitale są zamykane, dostęp do leków staje się coraz trudniejszy. A tymczasem władza oświadcza, że jej funkcjonariusze będą leczeni według specjalnych programów i na specjalnych zasadach. I mimo to nic się nie dzieje, zapał do protestów jakoś przygasł.
Rządy KGB-owców są teraz tym bardziej pożądane, że fronda obraziła «prosty lud». Wojna jest więc atrakcyjna już choćby dlatego, że to właśnie w czasach pokoju «kasta managerów żeruje na społeczeństwie jak bojarzy na swoich poddanych».
Fronda zadziałała jak języczek spustowy. Reakcja nastąpiła, mimo, że na Placu Błotnym prowokatorów było w tłumie stosunkowo niewielu, przy czym tylko część z nich była bez wątpienia zwerbowana przez służby, inni natomiast działali z własnej inicjatywy, szczerze wierząc w słuszność swojej postawy.
Już trzy lata temu nie budziło wątpliwości przekonanie, że prowokacje stanowią praktyczną realizację planu, zgodnie z którym władze mają prawo stosować przemoc na skalę lokalną i globalną. Dziś, oceniając tamte wydarzania z perspektywy czasu, można odtworzyć intencje «reżyserów» na podstawie poszczególnych epizodów. Jednym z takich ówczesnych prowokatorów był właśnie Limonow.
Przygotowania całej tej intrygi (tj. sprowokowania stołecznej frondy, a następnie wydania frondystów organom) nie należy jednak przypisywać wyłącznie Limonowowi-Sawience. Jego samego, podobnie jak wielu innych, organy po prostu wykorzystały. Było to posunięcie tym ciekawsze, że Limonow jest kimś w rodzaju «proletariackiego buntownika». W wyniku prowokacji zrealizowanych w ciągu ostatnich kilku lat zaszło coś znacznie istotniejszego, niż odwrócenie się Rosji plecami do Zachodu.
Odejście od zasad demokracji i liberalizmu to pół biedy. Ważniejszy jest fakt, że Rosja wyrzekła się rodzimego ludowładztwa i zdecydowała się na zdyskredytowanie idei proletariatu. W efekcie nastąpił powrót do tradycyjnego rosyjskiego imperializmu.
Limonow jest postacią znaczącą nie dlatego, że uosabia jakąś tam epizodyczną prowokację, lecz dlatego, że uosabia mutację całego ruchu lewicowego.
3
Strategia Limonowa
Karierę rozpoczął jako awangardzista. Dla wielu awangardzistów prowokowanie i łamanie powszechnych zasad przyzwoitości jest równoznaczne z twórczością. Podobnie było z urodzonym na Ukranie Limonowem, który szybko i sprawnie opanował triki typowe dla moskiewskiej bohemy. Limonow marzył o sławie. Nie wszyscy artyści stosują prowokacje również i w życiu codziennym.
Buñuel nie dźgał przechodniów nożem, chociaż w «Psie andaluzyjskim» rzeczywiście tnie brzytwą po oczach. Niektórzy twórcy sądzą jednak, że efekt niesamowitości trzeba nieustannie wzmacniać. Ktoś publicznie się masturbuje, ktoś biega nago na czworaka, ktoś załatwia się w muzeum — trzeba przecież czymś zaszokować szary tłum. Również Limonow zastosował taką strategię.
Debiutował jako nieśmiały prowincjonalny poeta, a zarazem krawiec damski, szyjący spodnie dla żydowskich żon awangardowych artystów. Z czasem pulchnemu młodzieńcowi (wtedy był jeszcze pulchny i miał kręcone włosy) zachciało się radykalizmu. Radykalizm wydawał mu się przepustką do awangardy. Socrealizm stanowczo był nie dla niego, więc w poszukiwaniu sławy artysty awangardowego wyjechał na Zachód. Limonow nigdy nie był pisarzem w takim sensie, w jakim był nim na przykład Dickens. On nie wymyśla obrazów literackich. Jego twórczość to dziennik złożony z pojedynczych opisów niemoralnych wybryków, natomiast sama fabuła kolejnych jego utworów jest zawsze taka sama: zakłamany świat bigotów nie jest w stanie zrozumieć pisarza, więc pisarz mści się na wszystkich dookoła, łamiąc kolejne tabu.
Tak postępowali nieprzyzwoici, «przeklęci» pisarze w rodzaju Millera czy Bukowskiego. Oni również osiągnęli sławę dzięki opisom epizodów ze swego amoralnego życia. I to właśnie na nich wzorował się Sawienko-Limonow. Takie naśladownictwo nie było skomplikowanym zadaniem, wystarczyło jedynie zapisywać wszystko jak leci: gdzie piłeś, czym rzygałeś. Okazało się jednak, że wyskoki Limonowa mają specyficzny odcień. Miller i Bukowski byli ludźmi dobrodusznymi, nieagresywnymi. Ot, tacy pacyfiści, czy nawet eskapiści, przyjaźnie nastawieni do świata. Limonowowi natomiast życzliwość do świata i pacyfizm były zupełnie obce. Ponieważ Zachód nie docenił jego demonstracyjnej amoralności, w Limonowie zaczęła dojrzewać idea zemsty na całym zachodnim świecie.
Podobnie jak wielu innych radzieckich emigrantów (warto tu wspomnieć choćby Zinowiewa, mimo ewidentnej różnicy w poziomie intelektualnym obu pisarzy), Limonow rozczarował się Zachodem. W ZSRR jego pierwszy list przysłany zza granicy czytelnicy kopiowali na maszynach do pisania i przekazywali sobie z rąk do rąk. W liście tym krawiec damski Sawienko pisał, że Zachód wcale nie jest ziemią obiecaną, tam też poniża się ludzi! W tekście listu jak refren powtarzają się słowa «Limonow wam to mówi!». Zachód okazał się zupełnie inny, niż go sobie w Związku Radzieckim wyobrażano. I Zinowiewa, i Limonowa zaskoczył fakt, że kultura Zachodu jest żywym, zmiennym organizmem, i niewiele ma wspólnego z mitem zakorzenionym w ich wyobraźni. Rosyjscy inteligenci po prostu nie znali zachodniej kultury, filozofii, sztuki, literatury. Tak naprawdę nigdy jej należycie nie zgłębili. Zachód jawił im się jako miejsce, gdzie znajdą uznanie i poklask za swój radykalizm, za wolę walki i pragnienie wolności. A tymczasem Zachód po prostu żył swoim własnym życiem. Rosyjscy dysydenci nie potrafili stać się Europejczykami, bo bycie Europejczykiem wcale nie jest równoznaczne z «rozpychaniem się łokciami». Żeby poczuć się obywatelem Europy, trzeba funkcjonować w ramach wspólnej zachodnioeuropejskiej kultury, trzeba stać się częścią miejskiej «cechowej» wspólnoty, trzeba nauczyć się szanować system prawny, który żadnej jednostki nie wyróżnia spośród innych. Oczywiście na taki «dwulicowy» Zachód rosyjscy emigranci mogli się jedynie obrazić.
Pod wpływem powyższych okoliczności ukształtowały się klasowe, proletariackie, lewicowe poglądy pisarza Limonowa. Nie bardzo tylko wiadomo, jak konkretnie przejawiały się te rewolucyjne poglądy młodego twórcy (oprócz częstych aktów płciowych i palenia trawki trudno przytoczyć jakieś przejawy jego lewicowości). Sam siebie nazywał co prawda lewicowcem i struggling writerem, ale oczywiście żadnej realnej walki nie podejmował. Literat Limonow nie budował szkół, nie tworzył utopijnych falansterów. Pił za to napoje wyskokowe i uprawiał grupowy seks. Czy to wystarczy, by uznać go za lewicowca? W tym właśnie okresie formował się jego polityczny dyskurs. Czytelnicy szczególnie cenią utwory, w których Limonow barwnie opisuje swoje bujne życie erotyczne. Wielu sądzi, że w ten sposób autor demaskuje obłudę zachodniego stylu życia: pisarz szedł pod prąd, bo nie był prawicowcem i konserwatystą. A skoro nie był prawicowcem, to oczywiste jest, że musiał być rozpustnikiem, a może nawet drobnym przestępcą. Miller też tak zaczynał i proszę — stał się sławny! Więc Limonow też się starał i barwnie opisywał swoje seksualne wyczyny, jednak uznania zachodnich bogaczy jakoś dzięki temu nie zdobył.
Demonstracyjne deptanie mieszczańskiej moralności okazało się niewystarczającym chwytem. Znów obłudny Zachód zastosował wobec Limonowa swoje podwójne standardy. Bo kiedy swoje stosunki seksualne opisuje taki na przykład Charles Bukowski, to wynoszą go na piedestał! Zdesperowany Sawienko postanowił więc zastosować bardziej radykalne chwyty i wplótł w swoje utwory wojnę, faszyzm, rewolucję itd. Osobowość pisarza wcale się nie zmieniła — nadal pragnął szokować, obrażać i popełniać czyny wychodzące daleko poza granice przyzwoitości, tyle że teraz dodał do tego koktajlu aspekt eschatologiczny. Odtąd Limonow opisuje coitusy i wymiociny z takim namaszczeniem, jakby to były mistyczne Mane, tekel, fares na zachodniej ścianie pałacu króla Baltazara.
Bolszewik i nacjonalista
Teorie i poglądy Sawienki nie stały się dzięki temu bardziej klarowne, ale przynajmniej pojawiło się jakieś złudzenie jego działalności «rewolucyjnej». Tych czytelników, których wcześniej nie udało mu się zaszokować opisami aktów płciowych, teraz przynajmniej mógł postraszyć wezwaniami do przemocy. Pisarzowi wybaczano wyuzdanie, bo «przecież jest awangardzistą, chce nas nastraszyć i poruszyć do żywego».
Oczywiście, mało który czytelnik odważyłby się zostawić własną córkę sam na sam z takim pisarzem. Mało która czytelniczka chciałaby, żeby ktoś oddawał mocz wprost na jej twarz, jak to czyni ze swoją znajomą alter ego pisarza w powieści «Kat». Niemniej jednak odbiorcy wybaczali autorowi jego skłonność do rozpusty i przez palce patrzyli na opisy aktów przemocy. W latach 90-tych panowała moda na markiza de Sade, więc współczesny autor-sadysta przyjemnie łechtał nerwy rosyjskich liberałów.
Doszło tu do ciekawego zbiegu okoliczności. Moskiewski neoliberalizm lat 90-tych w zasadzie był czymś w rodzaju «libertynizmu» opiewanego przez de Sade’a. Normą były orgie na imprezach korporacyjnych, mordowanie konkurentów, cyniczna nienawiść do osób z własnego amoralnego środowiska. Inni ludzie istnieją jedynie po to, by można było łatwo ich oszukać i wykorzystać, wyróżnić się na ich tle albo się im sprzeciwić. Sawienko-Limonow ze swoimi sprośnymi powieściami doskonale wpisał się w nurt dominującego w ówczesnym społeczeństwie libertynizmu.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć, że jego utwory są obrzydliwe, bo byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że obrzydliwe są też orgie na imprezach firmowych, dzika prywatyzacja zasobów naturalnych albo masturbacja na trampolinie nad basenem. A przecież taki wyczyn to nic złego, to jedynie przejaw twórczości artystycznej zwanej akcjonizmem. W Moskwie takich happeningów nie potępiano. Przeciwnie, ceniono je jako przejaw postępowości, nowoczesności.
Po powrocie do ojczyzny Sawienko-Limonow, ukraiński prowincjusz, ale już oszlifowany niczym diament w toku walki o przetrwanie w Paryżu, świetnie się wpisał w ten moskiewski dyskurs. W tamtych latach słowo «amoralność» nie wzbudzało już żadnych emocji. Nie wypadało nazywać pisarza «amoralnym», skoro wszędzie wokół panowała «awangarda». Odbiorcy sztuki zmuszeni byli pokornie podporządkować się powszechnie panującej estetyce.
Jeff Koons utrwalał w rzeźbach swoje akty płciowe z prostytutką Ciccioliną, Berlusconi jawnie spotykał się z małoletnimi, artysta Oleg Kulik biegał nago i szczekał, a damy w galeriach sztuki klęły jak szewcy. Cóż, taka moda zapanowała wtedy w stolicach. Limonow nie stworzył niczego, co byłoby nieznane jego współczesnym. Bo cóż jeszcze można by dziś uznać za amoralne?
Pół biedy, gdyby na amoralność zawsze był popyt. Niestety, tu Limonowowi się nie poszczęściło. Jego amoralność sprzedawała się średnio. To go najbardziej zabolało: okazało się, że żeby siać zgorszenie, też trzeba mieć choć szczyptę talentu.
Główną cechą Limonowa jest okrucieństwo, czasem wręcz odpychające. Sawienko-Limonow był niespełnionym awangardzistą. Co prawda palił trawkę i spółkował na potęgę, ale bez większych sukcesów. Dlatego po powrocie do Rosji postanowił zostać bolszewikiem. Czyli po prostu podniósł sobie poprzeczkę amoralności i stał się odtąd «piekielnie amoralny». Teraz nie był już zwyczajnym narkomanem i sadystą, lecz egzekutorem i komisarzem. Trochę postrzelał w Serbii (jak sam to określił: «ostro grzał z karabinu maszynowego») i wyobraził sobie, że czyni to z niego niemal Hemingwaya. Chociaż oczywiście w rzeczywistości Limonow (podobnie jak jego uczeń Prilepin, piewca rosyjskiej rekonkwisty w Donbasie) jest raczej anty-Hemingwayem. Ale, jak wiadomo, wojna to męska sprawa! Wojna kręci nawet bardziej, niż trawka albo seks oralny na pustkowiu. No, nareszcie nasz pisarz dostał szansę rozłożenia na łopatki tych wszystkich żałosnych filistrów.
Teraz wystarczyło jedynie wznieść wulgarność i pospolitość na takie wyżyny, żeby wszyscy zachwycili się zuchwałością Limonowa. Pisarz ogłosił więc, że jest wielbicielem Stalina i wielkiej epoki stalinizmu. Niestety, jego wyznanie nie było jakimś nadzwyczajnym wyczynem. W tamtych czasach wielu tak robiło.
Ale zadeklarowanie, że jest się bolszewikiem i nacjonalistą w jednym — owszem, to już było coś! Taka mieszanka od razu zaprocentowała wzrostem awangardowego kapitału pisarza.
4
Awangarda w stylu glamour
Salonowi inteligenci nie bali się Limonowa, uważali go raczej za dość oryginalnego świra. «Młody łajdak» stał się w stolicy swoistym artefaktem i wtopił się w «awangardową» estetykę panującą na artystycznym rynku. Rzecz jasna, sztuka lat 90-tych (która samą siebie nazywała «awangardową») nie miała nic wspólnego z awangardą, to była co najwyżej awangarda salonowa. Brutalne happeningi organizowano dla sytej publiczności, a sponsorami tych wszystkich ostrych wrażeń byli bankierzy.
Limonow był jedynie elementem ówczesnej efekciarskiej awangardy w stylu glamour, nie miał zatem nic przeciwko handlowaniu radykalizmem. Przeciwnie, sam był przedmiotem takich rynkowych transakcji. Czytając o wyskokach Limonowa, odbiorcy wpadali w zachwyt podobny do zachwytu, jaki wzbudzał akcjonista masturbujący się na trampolinie nad basenem.
Dziennikarze z kolorowych pisemek (sami siebie określający mianem «inteligencji») zawsze obawiali się zarzutów o sprzedajność ze strony wszystkich, z wyjątkiem Limonowa. Dla niego i jego zabaw w rosyjski faszyzm pismaki robiły wyjątek.
Przecież wszystko jest grą, Limonow też tylko tak się wygłupia.
Oczywiście, Limonow bawił się konwencją rewolucjonisty, sprowadzając pojęcie radykalizmu do efekciarskiego pop-faszyzmu. Ta zgrywa była tak ewidentna, że przyjaźnili się z nim nawet ci, którzy nazywali siebie «demokratami». A lekka nutka niegodziwości w twórczości Limonowa dodawała takim przyjaźniom dodatkowego pieprzyku. Z nie do końca jasnych przyczyn jego powieści, w których niedoceniony pisarz tuła się po kapitalistycznym świecie, zaczęto nazywać lewicowymi. Zwolennicy takiej etykietki wyjaśniali mętnie: «bo on jest bolszewikiem!». Tak modne dziś zachwyty nad złem i grzechem (analogiczne do samouwielbienia prowincjonalnych awangardzistów, dumnych z tego, że w niczym nie są podobni do burżujów) zawdzięczamy właśnie Ukraińcowi Sawience. Nie udało mu się co prawda zostać artystą awangardowym, ale przynajmniej zasłynął jako artysta-bolszewik.
W powieści «Poskromienie tygrysa w Paryżu» podmiot liryczny (sam Limonow) wraz ze swą przyjaciółką oświadczają, że są faszystami. Czytelnicy niezbyt się tym przejęli. A tam, kogo dziś faszyzm obchodzi?!
Anarchists and fascists got the city
Orders new
Anarchists and fascists young and pretty
Marching avenue
Taką piosenkę pisze bohater (sam Limonow) i wyśpiewuje ją w twarz podłemu Zachodowi.
Nie owijał w bawełnę, ale i tym razem salonowa publiczność jakoś się nie wystraszyła.
Anarchia i faszyzm zdążyły już stać się elementem powszechnej mody.
W pogoni za modą Sawienko-Limonow w którymś momencie zmienił wymowę swoich powieści na «prawicową». Odtąd ich bohater zgrywał faszystę, ale metody jego walki pozostały niezmienione: narkotyki, napoje wyskokowe i rozpusta w granicach normy. Pojawił się też nowy element: demonstracyjna samodyscyplina autora. Pulchny chłopak z bohemy postanowił schudnąć, więc trenował z hantlami i naśladował Yukio Mishimę, by wypracować sobie stalowe mięśnie i stalowe spojrzenie. Sawienko-Limonow koryguje swój wizerunek, przydaje mu męskich pierwiastków. Tworzy też partię złożoną z prowincjonalnych wyrostków, wyznających (rzekomo) lewicowe ideały. Podopieczni Limonowa organizują zebrania w jakichś piwnicach i, nie przebierając w słowach, namiętnie dyskutują o sprawiedliwości społecznej. Rozpiera ich wściekłość. Mimo, że nigdy nie pracowali fizycznie, wypowiadają się w imieniu robotników. Wkrótce okazuje się jednak, że interesuje ich nie tyle los ludu pracującego, co odbudowa dawnego imperium rosyjskiego: Żądamy imperium, oddajcie nam naszą dumę!
Kto by się tam przejmował, że idea imperium kiepsko współgra z bolszewizmem, negującym imperializm. No, fakt, Lenin zniszczył imperium; ale przecież Stalin je odbudował! W taki sposób Sawienko zgrabnie dryfuje od Lenina do Stalina: «Mieliśmy w swoich dziejach epokę potęgi». Na czym ta potęga polegała? Oczywiście na tym, że wszyscy nas się bali. Eurazjatyzm! Krawiec damski z Charkowa i emigrant-awangardzista idzie zatem w ślady awangardzistów lat 20-tych, co nie przeszkadza mu równocześnie naśladować Goebbelsa i Hitlera. Prawdziwa Eurazja! To dopiero jest performance!
Sawienko solidaryzuje się z Duginem, co prawda tylko tymczasowo. Sojusz z nim zawiera w imię odrodzenia chwały Rosji. Mówiąc o Duginie, używa kwiecistych określeń: jego nazywa Merlinem, a siebie samego — królem Arturem. Marzenie, że kiedyś stanie się ucieleśnieniem wielkiego mitu, towarzyszyło przecież Limonowowi już od czasów młodości w Charkowie.
A czy można wymyślić takie bezguście, że nawet wielbicielom Żyrinowskiego oko zbieleje? Można. Wystarczy wrzucić do jednego worka koronkowe majtki ze swastyką, film «Nocny portier», nostalgię za generalissimusem, książkę Limonowa «Wielka epoka» i piosenkę Leningradu «Kupię sobie portret Stalina». Plus pełni kurtuazji panowie Limonow i Prilepin, gloryfikacja OMON-u, beletryści na wojnie kolonialnej, uwielbienie dla Imperium Rosyjskiego, chwytliwe hasła o kulcie imperium i Eurazji… W rezultacie wyszła straszna mizeria, nawet jak na Sawienkę.
Powyższy opis dotyczy komiksu «Tom z Finlandii», dzieła w stylu glamour. Jego bohaterowie to stali bywalcy dyskotek, stuprocentowi faceci w wojskowych czapkach i bluzach. Część z nich to projektanci mody, szyjący głównie spodnie. Pozostali to «watniki» czyli karykaturalni ultrapatrioci, śpiewający szlagiery i pozujący do zdjęć na tle karabinów maszynowych. Szkoda tylko, że dziś te karabiny nie strzelają już ślepakami.
Bo oto nagle okazało się, że ci bywalcy dyskotek są potrzebni Ojczyźnie. Ojczyzna ich wzywa, rekonkwista potrzebuje swoich bohaterów! A Limonow, Putin, Załdostanow, Prilepin czy Motorola to przecież żywe ikony militaryzmu w stylu glam.
5
Pod sztandarem imperialistycznego dwugłowego orła
Na rynku sztuki «radykalnej» żołnierze spod sztandarów glamu czuli się jak ryba w wodzie. Nazywali samych siebie «myślicielami społecznymi», choć mieli do tego takie samo prawo, jak tzw. «lewicowcy», «awangardziści i anarchiści» czy inni aktywiści rosyjskiej bohemy mieli do nazywania siebie bojownikami za rewolucję. Ta smarkateria nie miała żadnego pojęcia, z jakich pobudek zaczął pisać Fourier albo jakie są podobieństwa i różnice między Monteskiuszem i Marksem. Poziom nieuctwa wśród dzisiejszych pseudoradykalnych «lewicujących» artystów i ich odbiorców jest niesamowity, ale kto by się tym przejmował? Komu w ogóle potrzebna jakaś tam wiedza?
Sam Limonow też oczywiście wszystkiego tego nie czytał. Na jego szczęście, o «lewicy» i «prawicy» jego czytelnicy mieli równie blade pojęcie, jak on. Rynek wchłaniał wszystko jak leci. Niech się bawią w radykałów, byle tylko kolejne biennale i salonowe spotkania literackie odbywały się regularnie. Abramowicz zapraszał na swój jacht na drinka, a muzea i wydawnictwa kolportowały kolejne broszurki buntowników-gawędziarzy. Jednak przez warstwę nieuctwa i najzwyklejszego chamstwa zaczynało kiełkować coś szczerego, coś naprawdę autentycznego.
W głębinach libertyńskiego targowiska próżności zaczynała dojrzewać idea Imperium Rosyjskiego. Zahukane, obrażone na cały świat i wściekłe tak samo, jak kiedyś młody Sawienko, Imperium Rosyjskie czekało tylko na odpowiedni moment, by wreszcie się odegrać. To był dla Sawienki-Limonowa wspaniały okres. Wreszcie mógł idealnie wstrzelić się w panującą modę. Kiedyś rzygał i spółkował bez większych sukcesów; gwałcił, lecz nie w imię szczytnych celów. Ale teraz wreszcie Ojczyzna wzywa go do boju!
Efekty działalności libertynów możemy dziś podziwiać w Donbasie.
Dziki nieuk, wybryk natury, bandyta nazywający siebie socjalistą, walczy dziś z ukraińskimi oligarchami w imię interesów oligarchów rosyjskich. A wszystko to pod sztandarem imperialistycznego dwugłowego orła. Ta cudaczna hybryda została wyhodowana właśnie dzięki staraniom moskiewskiej bohemy.
Moda na «lewicowość» była całkowicie naturalnym następstwem znudzenia «liberalizmem» (który zresztą również był jedynie imitacją, taką samą fałszywką, jak ruch lewicowy). Ten liberalizm nawet przez chwilę nie był liberalny. No, jaki liberał z Czubajsa? Przecież to zwyczajny drobny kanciarz. A Bieriezowski? Zwykły złodziej. Więc kiedy pojawiła się «nowa lewica», atakująca «starych liberałów», ich pojedynek wyglądał komicznie. Ci «nowi lewicowcy» byli takim samym towarem rynkowym, jak i «liberałowie». Po prostu nowi zajęli pustą dotąd niszę, z góry im wyznaczoną. Na polityczny rynek wkroczyli jako rzekomi burzyciele starego porządku, po czym grzecznie zajęli swoje miejsce na półce w tym samym politycznym sklepiku.
Z nich uformowała się nowa warstwa działaczy, niby-lewicowych i niby-radykalnych (anarchistów, awangardzistów, trockistów itd.). Powoływali się nawet na Marksa, apelowali, że trzeba zgłębiać teorię rewolucji. Równie dobrze mogliby powoływać się na Izydora z Sewilli albo Hugona od św. Wiktora — wszystkich ich znali równie kiepsko. Ponieważ Marks czerpał z filozofów klasycznych, czytanie jego dzieł bez choćby podstawowej znajomości Arystotelesa, Hegla i Kanta nie ma najmniejszego sensu, tekst będzie po prostu kompletnie niezrozumiały. A jednak cytowano całe akapity z Marksa na przemian z broszurami Žižka, czytano po łebkach Antonio Negri i przytaczano tytuły dzieł Hobsbawma. Po co? W jakim celu?
Mrok i mgła gęstniały coraz bardziej. «Lewicowcy» organizowali na Rodos zjazdy antyglobalistów i zwalczali amerykańską ekspansję za pieniądze otrzymane od rosyjskiego oligarchy Jakunina (były szef Rosyjskich Kolei Państwowych, miliarder, stary przyjaciel Putina, od niedawna w niełasce — «media w Rosji»), sponsora Światowego Forum Publicznego «Dialog Cywilizacji». Jedno drugiemu jakoś wcale nie przeszkadzało. Takich przykładów można przytoczyć mnóstwo, choćby taki: zawzięty wróg kapitalizmu mógł jednocześnie pracować jako dziennikarz na usługach znanego bogacza-złodziejaszka Połonskiego. No i co w tym dziwnego? Przecież niejeden radykał i postępowiec, gorliwie obszczekujący burżujów, jednocześnie pobiera od nich szczodre honoraria. «Nowa lewica» zaliczała kolejne imprezki, wędrowała od oligarchy do oligarchy, trafiając w końcu na Kongres Euroazjatycki, sponsorowany przez oligarchę Małofiejewa. Organizowano liczne konferencje ociekające «lewicową» retoryką, tym cudaczniejsze, że nikt z ich uczestników nie miał najmniejszego pojęcia o poruszanych w trakcie dyskusji kwestiach. Wypaczanie sensu słów «socjalistycznych» prelegentów było tym łatwiejsze, że poziom znajomości teorii systematycznie obniżał się od wielu już lat. «Nowe» w ruchach lewicowych już dawno temu stało się produktem rynkowym. Sprowadzenie «lewicowości» do rangi towaru nie było wcale pomysłem rosyjskim. Žižek od dawna pisze wstępy do kolorowych katalogów, a Grojs gwiazdorzy na popularnych biennale.
Taka sytuacja trwa już od dawna, dlatego gdy w którymś momencie «lewicowców» zastąpili «prawicowcy», a w ruch poszły faszystowskie hasła, nikt jakoś specjalnie nie zwrócił na to uwagi. Kto mógł przypuścić, że na tym pstrokatym targowisku z towarem w stylu glamour, z orgiami Limonowa i piosenkami Priliepina, w którymś momencie ulęgnie się coś takiego jak Motorola? A przecież do pewnego momentu wszyscy się zachwycali całym tym galimatiasem. Ani Negri, ani Žižek, ani Zinowiew nie są wybitnymi filozofami, ale chyba nawet oni w najbardziej ponurych koszmarach nie mogli sobie wyobrazić, jakie bagno pomogli stworzyć w naprawdę krótkim czasie. Niestety, Negri i Zinowiew pozwalają sobie na nieodpowiedzialne wezwania do buntu społecznego. Ale przecież nawet im ciarki przeszłyby po plecach, gdyby wreszcie dostrzegli, że ich słowa wykorzystywane są jako usprawiedliwienie dla budowy «nowego imperium». Negri napisał książkę «Imperium», w której krytykuje imperium jako fazę rozwoju społeczeństwa zachodniego i postuluje odejście od modelu imperialnego. Zinowiew z kolei pisał o «nadspołeczeństwie», mając na myśli niemal to samo, co Negri. Jednak obaj nawet w najczarniejszych snach nigdy chyba nie przypuszczali, że ich dzieła staną się narzędziami w geopolitycznej imperialnej grze. A jednak tak się stało. I za późno już, by bronić ich ideologiczną spuściznę przed wykorzystywaniem przez rosyjski faszyzm.
6
Piewca bydła i bohemy
Niejeden krępował się powiedzieć wprost, że twórczość Limonowa jest wulgarna i prostacka. Wygodniej było uznać, że «to taki styl!».
Nieuk i cham nie może być rewolucjonistą; no ale z drugiej strony, przecież wszyscy rewolucjoniści to chamy, prawda? Ach, być bolszewikiem — ile w tym pikanterii!
Trudno wyobrazić sobie Karola Marksa opisującego akty sadyzmu albo Fryderyka Engelsa zażywającego narkotyki. I wcale nie chodzi o to, że wymienieni rewolucjoniści byli chodzącymi ideałami. Problem w tym, że oni pragnęli pomagać, a nie kusić. Nie stawiali sobie za cel zepchnięcie człowieka w otchłań przemocy i słodycz rozpusty; przeciwnie — chcieli, by stał się on czystszym, szlachetniejszym, pogodniejszym. Taki jest cel ruchu lewicowego, odrzucającego poniżanie człowieka przez człowieka. Rozpusta i przemoc poniżają ludzi dokładnie tak samo, jak poniża ich władza kapitału. To bardzo istotne. Wyraźnie mówi o tym na przykład Platon: «Lepiej być krzywdzonym niż krzywdzącym».
Praktyki stosowane przez bolszewików były błędne. W toku walki o władzę bolszewizm stał się ohydny; stosując przemoc, poniżył sam siebie, wpuścił w swoje szeregi męty społeczne. Jeszcze przez jakiś czas słaba poświata szlachetnych idei jakoś tam tuszowała i usprawiedliwiała przemoc, ale na dłuższą metę przemocy niczym nie da się usprawiedliwić. Bolszewizm zdradził przede wszystkim klasę robotniczą, w imię której był przecież powołany do życia.
Dokładnie to samo stało się z «nacjonal-bolszewizmem» Sawienki-Limonowa.
Problem w tym, że «klasa robotnicza» nigdy nie wybrała Sawienki na swojego przedstawiciela. A taka klasa robotnicza, w imieniu której wypowiada się literat Limonow, w ogóle nie istnieje i nigdy nie istniała. On nie reprezentuje klasy robotniczej, a co najwyżej lumpenproletariat. Ściślej mówiąc, Sawienko-Limonow jest reprezentantem ludzkiego bydła. Jest piewcą bydła i bohemy.
Trzeba w tym miejscu szerzej wspomnieć o tej eklektycznej mieszaninie (typowej dla bohemy), która przybrała postać domorosłej ideologii Sawienki-Limonowa. Sawienko rozpoczął karierę jako «kwiat zła», jako zdeprawowany literat awangardowy, nienawidzący domowego ciepełka obłudnych burżujów. Jego pierwsze ekshibicjonistyczne utwory szczerze opowiadają o haniebnych wybrykach «odrzuconych», którym przyświeca myśl: lepiej być zdeprawowanym nieudacznikiem, niż członkiem waszego dwulicowego establishmentu. Pisał o tym Henry Miller. Tyle że Miller nie był wściekły na cały świat, był raczej Diogenesem opowiadającym o beczce. Sawienko natomiast był zazdrosny, pragnął unicestwienia świata burżujów, dlatego jednakowo nęcące były dla niego i komunizm, i faszyzm, i sadyzm.
No proszę, znalazło się rozwiązanie. Przecież wszystkie te kierunki można połączyć, tworząc jedną wspólną ideę — ideę rewolucji! Ale nie takiej tradycyjnej, z arsenału lewicowców starej daty albo innych demokratów… My chcemy imperialistycznej, «konserwatywnej rewolucji!». Przywróćmy chwałę Eurazji, przywróćmy potęgę Rosji!
Wieczny nastolatek Sawienko-Limonow, wcześniej utożsamiający się z Millerem i Bukowskim, odtąd zaczyna wyobrażać sobie, że jest Jungerem — surowym wykonawcą wyroków z ramienia zbezczeszczonego przez zachodni kapitalizm Imperium. Oto rola, którą można uznać za bardziej awangardową niż najdzikszy nawet ekshibicjonizm.
Nawiasem mówiąc, ideologia eurazjatyzmu/stalinizmu/imperializmu, czyli ideologia rewolucji konserwatywnej, w świadomości Sawienki zawsze była ściśle połączona z awangardowym komponentem sadyzmu. Sawienko lubi przemoc, ale pod warunkiem, że jest ona skierowana ku przeszłości. Na przykład w jednej ze swoich «stalinowskich» powieści literat Limonow opisuje, jak to w pełnych romantyzmu charkowskich czasach uczestniczył w gwałcie zbiorowym. Banda recydywistów gwałci dwie dziewczyny. Kawalera jednej z nich mordują. A przyszły bard rosyjskiego imperium wpycha rękę w pochwę jednej z ofiar i szczypie ją od wewnątrz. Dla Marksa byłoby to raczej nie do pomyślenia, ale «bohater naszych czasów» — konserwatywny rewolucjonista i Rosjanin-wyzwoliciel,— nie ma oporów przed takim wyczynem. W innym utworze Sawienko-Limonow opisuje siebie w roli żigolaka-sadysty: młody i okrutny, spółkuje z niemłodymi już burżujkami, sika europejskim kokotom prosto w twarz, bije je i poniża. I wszystko to zupełnie zgrabnie łączy się z koncepcją odmładzającego komunizmu i/lub faszyzmu w nowopowstającym eurazjatyckim imperium.
Fakt, że «narodowy» pisarz ma sadystyczne skłonności, wcale nie martwi patriotów. Podobnie jak nie martwi ich, że deputowany Dumy jest trucicielem, prezydent donosicielem, a prokurator zajmuje się wymuszeniami i szantażami.
Kiedyś służba w CzK też nic a nic nie przeszkadza w realizacji erotycznych fanaberii. Przykładowo, podczas aresztowania Jagody zarekwirowano gumowy fallus, który szef NKWD wykorzystywał podczas swoich igraszek. Zatem precz z purytanizmem! Błogosławiony, kto w młodości umiał korzystać z życia! Pod trzydziestkę rozpustnik, pod czterdziestkę — sadysta, w wieku lat pięćdziesięciu nacjonalista, dekadę później państwowiec, a koło siedemdziesiątki — faszysta. A czemu by nie? Kto dał nam prawo potępiać cudze rozrywki? No tak, tylko co mają z tym wszystkim wspólnego lewicowe idee? Jak «lewicowiec» może być równocześnie nacjonalistą i państwowcem?
Okazuje się, że owszem, może.
Zamęt w świadomości rosyjskich pisarzy to efekt dyskretnego, ale skutecznego żonglowania pojęciami. Ale europejscy «lewicowcy» też mają problem z definicjami, tyle że z perspektywy europejskich nacjonalistów uosobieniem «złego Zachodu» jest Ameryka. Rosyjscy «lewo-prawi» (jak sami siebie teraz nazywają) idealnie wpisali się w proces faszyzacji Europy. I w Grecji, i w Niemczech, i we Francji młodzi ludzie nazywający siebie «lewicowcami» dążą do sojuszu z faszystami i liczą, że do władzy dojdzie Marine Le Pen. Już raz tak się stało w latach 30-tych minionego stulecia: ruchy lewicowe zmutowały, przestały być sobą i zlały się jedno z faszyzmem.
Internacjonalizm i sprawiedliwość społeczna stały się odtąd nie do pogodzenia. Dziś główny wróg rosyjskiego «lewicowego» ideologa to jego sąsiad Ukrainiec. Zresztą, to wcale nie oznacza, że dzięki temu prosty rosyjski lud doczeka się kiedyś sprawiedliwości społecznej. Prostego człowieka otumanią, zwerbują na wojnę i pozwolą mu zginąć. A on będzie umierać z entuzjazmem, w imię socjalistycznego imperium. I nikt mu przed śmiercią nie wyjaśni, że godło Związku Radzieckiego z dwugłowym orłem w centrum (tj. godło «Republiki Ługańskiej») to kompletny bezsens. Imperium i socjalizm są nie do pogodzenia.
7
Gloryfikacja stalinimzu
Historia o tym, jak krawiec damski został faszystą, jest bardzo pouczająca. W tej przemianie zawierają się całe dzieje ruchu «lewicowego», który wyewoluował w ruch imperialistyczny.
Jeśli podsumować skutki tej mutacji, to okaże się, że stalinizm, będący niegdyś zbrodniczym reżimem, dziś stał się dla niektórych «rozsądną rosyjską strategią». Taka opinia zyskała powszechny poklask dopiero niedawno (oficjalną ideologię z lat 50-tych pomijam, gdyż był narzucona społeczeństwu odgórnie). Obecnie zaś mamy do czynienia ze świadomą gloryfikacją stalinizmu. Dzięki wysiłkom Limonowa, Prilepina i im podobnych nastąpiło zatwierdzenie stalinizmu jako jedynie słusznej rosyjskiej strategii.
Paradoksalnie, o roli stalinizmu w historii napisano dotąd niewiele. Osobowość tyrana analizowano nie raz, natomiast sam stalinizm jakoś marginalizowano. W rzeczywistości stalinizm był jednym z wariantów faszyzmu, tyle że ze specyficznym rosyjskim odcieniem i tradycjami prawa pańszczyźnianego. Stalinizm nie tylko nie operuje pojęciem «rasy panów», lecz przeciwnie, wykorzystuje własny naród jak wewnętrzną kolonię. Własny naród jest tu jedynie zasobem naturalnym, chociaż ideologowie wmawiają, że ludzi zabija się właśnie w imię dobra ich samych.
Stalinizm to pozornie ideologia bliska ludziom, choć tak naprawdę najważniejsze w niej jest państwo; niby proletariacka, a w rzeczywistości nacjonalistyczna; niby lewicowa, a tak naprawdę prawicowa. Najważniejsze jest jednak to, że ta ideologia cieszy się poparciem tego właśnie społeczeństwa, które ma być przeznaczone na mięso armatnie. Okazuje się, że współcześni Rosjanie z utęsknieniem czekali na stalinizm. W Rosji tradycyjnie już myli się i miesza ze sobą komponenty społeczne i państwowe. Kto służy interesom państwa, ten automatycznie zostaje uznany za rzecznika prostego ludu. W tym sensie Limonow jest ludowo-narodowym pisarzem, a Putin — ludowo-narodowym prezydentem.
Obecnie w pojęciach «narodowy/ludowy» oraz «lewicowy» wszystko się wymieszało.
Niby-wojna, pseudo-faszyści, którzy opanowali część Ukrainy, fałszywa troska o zwykłych ludzi i ignorowanie faktu, że ich warunki życiowe drastycznie się pogorszyły. Nawet imperium jest «pseudo», zwykła atrapa. Nie ma mowy o jego odbudowie. Ale największe łgarstwo dotyczy «lewicowości» współczesnych rosyjskich ideologów.
Jeśli nie wdawać się w detale, można założyć, że «lewicowość» z definicji jest tożsama z internacjonalizmem.
«Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!» — zachęcali Marks i Engels. «Robotnicy i chłopi, zrzućcie jarzmo wyzyskiwaczy. Żołnierze różnych armii, bratajcie się!». Majakowski pisał: «Moskwę kocham nie jak Rosjanin, Moskwa jest dla mnie niczym płomienny sztandar; chcę, by ZNIKNĘŁY wszelkie Rosje i Łotwy, byśmy żyli na świecie wszyscy razem, bez granic!». W tym właśnie zawiera się cały sens lewicowego, komunistycznego ruchu: państwa są zbędne, granice powinny przestać istnieć; imperium nie jest wartością, naród nie jest najwyższym dobrem.
Kiedy literat wzywa mieszkańców Donbasu, by poczuwali się do jedności z «russkim mirem», to można go nazwać jakkolwiek, ale nie «lewicowcem» i nie «stronnikiem proletariatu».
Limonow jest imperialistą i sługą państwowego feudała, ale przede wszystkim jest łgarzem. W Donbasie nie ma i nie może być żadnych wartości «russkiego miru», odrębnych od wartości ukraińskich. Zarówno ludzie z «ukraińskiego świata», jak i z «rosyjskiego świata», tak samo oglądają telewizję, ciężko pracują w dogorywającym przemyśle węglowym; od monotonnej i ciężkiej pracy tak samo zmieniają się w bezmyślne automaty; tak samo piją wódkę i żyją w podobnych, trudnych warunkach. Przy czym warunki te znacznie się pogorszyły, odkąd mieszkańców Donbasu wciągnięto w wojnę domową o podłożu nacjonalistycznym. Ich ziemię zrujnowano, ich dzieci zabito, i nikt już nie pamięta, że tę wojnę rozpętali przysłani z Rosji dywersanci — piewcy eurazjatyckiej ideologii imperialistycznej, oficerowie Służby Bezpieczeństwa, Girkin i Borodaj. Literaci-patrioci, podżegający do bratobójczej wojny, też dołożyli tu swoje cegiełki. Konflikt został rozdmuchany nie na tle różnic klasowych,— bo przecież nikt nie zamierzał uwalniać ludzi spod władzy oligarchów,— lecz z pobudek nacjonalistycznych. Zrujnowany region odebrano oligarchom ukraińskim i przekazano oligarchom rosyjskim, zresztą i to tylko formalnie, bo jakoś nikt nie kwapi się specjalnie do przejęcia mocno podupadłej branży węglowej. Głównym celem była destabilizacja sąsiedniego państwa ukraińskiego, po to głównie rozpętano tam wojnę dywersyjną, nakłamano coś o istnieniu «russkiego miru», zasiano zamęt w duszach mieszkańców i zmuszono ich do wzajemnego zabijania, torturowania, okaleczania.
Rozbudzono w ludziach wściekły, zwierzęcy nacjonalizm. Było to o tyle łatwe zadanie, że poeci tej wojny od dawna już znali arkana bestialskiej estetyki. Utwory Limonowa nie są przecież złe tylko dlatego, że propagują postawę antyzachodnią. O wiele gorsza jest ich amoralność. Sam pisarz jest osobą amoralną, więc łatwo mu utożsamić się z imperium, którego fundamentem również jest pogarda dla wszelkich wartości.
Który z lewicowych myślicieli — Fourier, Marks, Campanella, Gramsci czy jakikolwiek inny — mógłby się zgodzić na zamrożenie wypłat rent i emerytur w imię kolonialnych apetytów państwa? Żaden z nich. Dla lewicowego myśliciela celem nadrzędnym jest swoboda dla «pracujących i uciskanych». Jeśli ktoś twierdzi, że lewicowiec potrafiłby podburzać biedotę do wojny, to znaczy, że nie ma pojęcia o ideach lewicowych.
8
Wysiłki neopatriotów
Jeśli tylko można kogoś wykorzystać, to trzeba to zrobić.
Więc kiedy trafił się niegodziwiec, to go wykorzystano.
Z Limonowa zrobiono prowokatora i zdrajcę — przede wszystkim zdrajcę idei ludu, idei lewicowej, idei równości i proletariatu.
Tacy jak on na przemian łżą, podlizują się i płaszczą.
Wszczęli wojnę z sąsiednim państwem, żeby doznać katharsis, bo kopanie słabszego daje im złudne poczucie, że sami nie są już zniewoleni. Jakąś leciwą aktorkę wyzywają od zdrajczyń, bo miała czelność potępić wojnę. Na ustach mają frazesy w stylu «Trzeba myśleć o Rosji!», podczas gdy na skutek ich krótkowzroczności i imperialistycznych fantazji na wojnie giną realni Rosjanie. Przy czym ich śmierć raczej nie przynosi żadnego pożytku «rosyjskiemu ludowi».
Limonow zapewnia, że na tej wojnie ludzie zabijani są w imię «brzózek szumiących i zwykłych chłopców z podwórka». O tym, że chłopcy mogliby żyć, ale giną, bo komuś zachciało się poszerzania granic, patriotyczni naganiacze jakoś nie wspominają. Wojna Limonowa, Załdostanowa, Priliepina, Surkowa i Motoroli wcale nie jest skierowana przeciw wrogowi zewnętrznemu (niechby spróbowali powojować z amerykańskimi generałami) ani też przeciwko oligarchom i kapitalizmowi. Nikt przecież nie uwierzy, że wymienieni ideologowie byliby w stanie przeciwstawić się Putinowi, Timczence, Rotenbergowi, Gabrelianowowi, Kowalczukowi czy Sieczinowi. Ta wojna, jak każda wojna imperialna, jest skierowana przede wszystkim przeciwko własnemu narodowi.
Wysiłki neopatriotów nie mają żadnego wpływu na świat zewnętrzny (na Amerykę czy Wielką Brytanię), jednak silnie oddziałują na ich własne środowisko, czyli na społeczeństwo rosyjskie. To jest wojna z tymi, którzy mają czelność myśleć samodzielnie. Każdy artykuł prasowy, wysmażony przez ideologów tego nurtu, to w zasadzie donos na wszystkich, którzy nie podpisują się pod hasłami agresywnego patriotyzmu. W ideałach tych nie ma nawet krzty troski o Ojczyznę. W teorii «lud» i «państwo» są tożsame. W realnym świecie natomiast sytuacja «ludu» znacznie się pogorszyła. Nic w tym dziwnego, tak zawsze kończą się rządy nierozumnej i złodziejskiej tyranii.
Dyskurs lewicowy poszedł w niepamięć. Limonow — niegdyś «młody łajdak», zmienił się z czasem w «podstarzałego łajdaka» i dziś marzy o spokojnej emeryturze.
Agresywny «wieczny nastolatek» Sawienko zapragnął kiedyś zbudować imperium i stać się częścią nowej elity. I właśnie ten proimperialistyczny wyskok okazał się najbardziej spektakularnym happeningiem w jego karierze.
«media-w-rosji.blogspot.com», 14 stycznia 2016 roku
Eduarda Limonowa poznałem w latach dziewięćdziesiątych. Jeździłem wówczas często jako korespondent do Moskwy i kilka razy odwiedziłem siedzibę Partii Nacjonal-Bolszewickiej, w której urzędował wspólnie z Aleksandrem Duginem.
Opromieniony sławą pisarza międzynarodowej rangi, bardziej niż swą literacką karierą wydawał się być zaabsorbowany rolą trybuna ludowego i przywódcy przyszłej rewolucji. Doszedł do wniosku, iż przez politykę jest w stanie bardziej zmieniać świat niż przez literaturę.
Miałem wtedy nieodparte wrażenie, że te dwie role — pisarza oraz polityka — stale się w nim mieszały i momentami on sam tracił rozeznanie, w jakim charakterze występuje. Nawet dziś, gdy jest jedną z najbardziej ekscentrycznych figur rosyjskiej sceny politycznej, widać wyraźnie, jak zamazują się w nim obie role. Przyjrzyjmy się tylko ostatniemu wpisowi Limonowa na jego autorskim blogu, poświęconemu w całości Polsce i Ukrainie. Warto zacytować dłuższe fragmenty tego tekstu, który — z powodu popularności pisarza w cyberprzestrzeni — dociera do wielu Rosjan i kształtuje ich widzenie naszego kraju:
«Od 1993 roku polskie władze finansują z budżetu państwa wycieczki polskich studentów i uczniów na Ukrainę Zachodnią. Oferują preferencyjne kredyty polskim koncernom gotowym inwestować ekonomicznie na Ukrainie Zachodniej (Lwów, obwody lwowski, wołyński, iwano-frankowski i tarnopolski). Dziesiątki polskich zespołów folklorystycznych występowały i występują we Lwowie, organizowane są tam kulturalne i historyczne fora.
Od września 2015 roku polskie władze zaczęły realizować koncepcję «Odrodzenie Ojczyzny» w stosunku do zachodnich obwodów Ukrainy, czyli byłych ziem polskich.
Nie wszystko idzie tak dobrze w stosunkach Polski z Ukrainą. Są nie tylko inwestycje i fora, lecz także twarde żądania wysuwane wobec sąsiedniej Ukrainy. Pod egidą polskiego MSZ istnieje organizacja pod nazwą «Restytucja Kresów». Należy do niej 120 tysięcy Polaków żądających rekompensaty za straty finansowe oraz utracony przez nich majątek, kiedy to w 1939 roku na skutek paktu Ribbentrop-Mołotow Lwów i cztery polskie obwody weszły w skład ZSRS.
〈…〉 Znalazłem także zakopane gdzieś w informacjach jeszcze mocniejsze oświadczenie najważniejszej polskiej instancji, czyli prezydenta Rzeczpospolitej Andrzeja Dudy. Oto co prezydent Polski powiedział w programie «Sprawa dla reportera» w Programie 1 TVP: «Wzywam wszystkich mieszkańców Rzeczpospolitej, by byli gotowi do walki o odzyskanie byłych ziem polskich, gdzie nasi rodacy wciąż podlegają prześladowaniom i poniżeniom ze strony nowego kierownictwa ukraińskiego…»
A oto co prezydent Andrzej Duda powiedział, występując w polskim Sejmie:
«Jeśli współczesna Ukraina potępia działania ZSRS, a potępia je ona, to państwo to powinno dobrowolnie zwrócić Polsce ziemie należące do niej przed rokiem 1939. Prowadzimy już konkretne działania, by wróciły do nas Polesie, Galicja i Wołyń, a do tego jest nam potrzebne poparcie całej ludności Rzeczpospolitej. Każdy mieszkaniec kraju powinien być gotowy do słusznej walki o powrót polskich terytoriów, na których mieszka ogromna liczba etnicznych Polaków, którzy potrzebują naszej obrony.»
Wyciągam rękę do polskiego prezydenta. Dawno już przepowiadam sojusz Rosji, Polski, Rumunii, Węgier i Słowacji w sprawie ukraińskiej, aby nasze kraje przedstawiły Ukrainie w formie ultimatum żądania terytorialne. Wszyscy razem powinniśmy zażądać naszych terytoriów. 〈…〉 taki sojusz nie jest wcale utopijnym marzeniem Eduarda Limonowa, taki sojusz realnie odpowiada interesom naszych państw.»
W internecie pełno jest fejków wrzucanych przez trolle. Przeważnie są one anonimowe. W tym przypadku autor występuje pod własnym nazwiskiem. Znany pisarz powtarza niemal słowo w słowo ideę rozbioru Ukrainy przez sąsiadów wysuniętą już niegdyś przez Władimira Żyrynowskiego. Różnica polega na tym, że Limonow powołuje się na wzięte z sufitu informacje oraz wyssane z palca wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy. Po raz kolejny zaciera mu się granica między polityką a literaturą, rzeczywistością a fikcją…
Zadałem sobie trud i przeczytałem 147 komentarzy rosyjskich internautów pod tekstem Limonowa. Wszyscy wzięli rzekome cytaty Andrzeja Dudy za dobrą monetę. Nikt nie zwrócił uwagi, że są nieprawdziwe.
Wśród zabierających głos dominowały trzy stanowiska:
1) należy porozumieć się z Polską oraz innymi krajami i dokonać rozbioru Ukrainy,
2) nie należy się dzielić z Polską, która jest wrogiem Rosji, lecz samemu zająć Ukrainę,
3) należy zająć nie tylko Ukrainę, lecz także Polskę, najlepiej razem z Niemcami.
Prawdę mówiąc, nie wiem z jakiej planety Limonow czerpie swoje informacje o naszym kraju. Jego tekst nosi znamienny tytuł: «Czy pan rozumie po polsku?» Wszystko wskazuje na to, że Limonow jednak nie rozumie.
Twórca nagrodzonej Oscarem «Idy» wyreżyseruje film o Eduardzie Limonowie, jednej z najoryginalniejszych postaci rosyjskiej kultury i polityki.
Paweł Pawlikowski jest też autorem scenariusza filmu. Powstał on na podstawie bestsellerowej biograficznej powieści «Limonow» francuskiego pisarza Emmanuela Carrere'a. Wydana w 2011 r. książka została wielokrotnie wyróżniona, w tym prestiżową nagrodą Prix Renaudot.
Prawa do jej ekranizacji kupiło w 2011 r. włoskie studio Wildside. Zdjęcia mają się rozpocząć w tym roku. Budżet filmu szacowny jest na 16 mln euro. Główną rolę ma zagrać wyłoniony w castingu rosyjski aktor.
Eduard Limonow: bandyta, poeta, pisarz, radykał
Życiorysu 74-letniego Eduarda Limonowa wystarczyłoby na kilka pełnometrażowych filmów. Młodość spędził na Ukrainie, pracując fizycznie, a resztę czasu dzielił między pisanie poezji i bandyterkę. Ostatecznie przeważyła literatura — w 1967 r. Limonow wyjechał do Moskwy i zaczął się obracać w kręgach opozycyjnej literackiej bohemy. W 1974 r. jako dysydent wyemigrował do USA.
By przetrwać, pracował m.in. jako kelner, kamieniarz i służący u miliardera. Emigracyjne doświadczenia stały się kanwą błyskotliwego powieściowego debiutu «To ja, Ediczka». Wydana w 1976 r. książka wywołała skandal — ze względu na dosadne sceny homoseksualne, nihilizm narratora i wulgarny język (kończy się słowami «P… was, sk… j… Ch… wam wszystkim w d…!». Zdobyła też jednak pochwały krytyków i została przełożona na kilkanaście języków. Limonow rozpoczął kolejne życie — tym razem jako fetowany pisarz w Paryżu, a po rozpadzie ZSRR w Moskwie.
W nowej Rosji pisarz aktywnie włączył się w życie polityczne. Poza kolejnymi książkami — których ma na koncie już kilkadziesiąt — publikował artykuły chwalące utracone rosyjskie imperium. Podczas wojny w Jugosławii w 1993 r. wspierał oblegających Sarajewo Serbów, a po powrocie stanął na czele radykalnej Partii Narodowo-Bolszewickiej.
Choć w 2005 r. została ona zdelegalizowana, nie zrezygnował z działalności politycznej.— Europa upodabnia się do cmentarza, czystego i przytulnego. Ale zjedzą ją Arabowie, Turcy, Afrykanie. I słusznie zrobią. Polska i Rosja mogłyby podzielić się Ukrainą. Damy wam Lwów, męczcie się z nim, a sobie weźmiemy Donbas i Charków — mówił w 2012 r. «Wyborczej».
Emmanuel Carrere został konsultantem powstającego filmu. Wbrew temu, co podawał magazyn «Variety», nie będzie nim sam Limonow. Producent Mario Gianani w rozmowie z «Variety» zapowiedział, że film nie ma być klasyczną biografią.— Powieść Carrere'a jest reinterpretacją postaci Limonowa, w filmie ma być to jeszcze wyraźniejsze — tłumaczył.
Pawlikowski ze wsparciem Amazona
Na początku sierpnia Paweł Pawlikowski zakończył zdjęcia do swojego nowego filmu «Zimna wojna», którego scenariusz napisał wspólnie z Januszem Głowackim. Film jest koprodukcją polsko-francusko-brytyjską. Jego akcja toczy się na terenie Polski, Jugosławii, Berlina i Paryża w latach 50. XX w. «Zimna wojna» na tle historycznych przemian opowiada o trudnej miłości wokalistki Zuli i muzyka Wiktora.
Krótko po ukończeniu zdjęć prawa do «Zimnej wojny» kupiło Amazon Studios, zajmujący się produkcją i dystrybucją oddział spółki Amazon, który współprodukował m.in. głośny serial «Transparent», nagrodzony dwoma Oscarami film «Manchester by the Sea» i «Klienta», który w ubiegłym roku Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła statuetką dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
Polska i Rosja mogłyby podzielić się Ukrainą. Damy wam Lwów, męczcie się z nim, a sobie weźmiemy Donbas i Charków. Zgoda?— proponował nam w 2012 r. zmarły 17 marca słynny rosyjski pisarz, dysydent, wróg kolejnych władz na Kremlu, lider Partii Narodowo-Bolszewickiej. Przypominamy wywiad z Eduardem Limonowem, przeprowadzony przy okazji polskiej premiery głośnej quasi-biografii Emmanuela Carrère'a.
— Pańska biografia przyniosła jej autorowi Emmanuelowi Carrere'owi prestiżową Prix Renaudot. A ile nagród literackich zebrał pan za swoje prawie 50 książek?
— W 1992 roku dostałem we Francji Nagrodę Wydawców im. Jeana Freustié. Notabene mój debiut «To ja, Ediczka» wyszedł po francusku pod zmienionym tytułem «Rosyjski poeta woli dużych Murzynów». Dziesięć lat później, siedząc w więzieniu w Saratowie, napisałem kilka utworów, w tym «Księgę wody». Otrzymałem za nią Nagrodę im. Andrieja Biełego — symbolicznego rubla i butelkę wódki.
Ten artykuł jest dostępny tylko z aktywną prenumeratą cyfrową.
Dzień mojej śmierci będzie dniem żałoby narodowej — prorokował pisarz i polityk Eduard Limonow (Sawienko). Nie spełniło się. Ale trzeba przyznać, że przez całe swe dorosłe życie ciężko pracował na bogaty nekrolog.
Nawet w malowniczej, pełnej kolorowych osobowości Rosji Limonow błyszczał, intrygował, zaskakiwał. A szokować lubił. Uwielbiał.
Przez pewien czas w Moskwie pojawiał się publicznie tylko w starannie przemyślanym image'u ni to czekisty, ni to faszysty — zawsze w czarnym skórzanym płaszczu do ziemi z podniesionym kołnierzem. Prowadził za sobą zafascynowanych «wodzem» (tak go nazywali) młodych, żarliwych nacjonał-bolszewików, straszących «burżujów» skandowanym na ulicach Moskwy pod wybijany na bębnach rytm hasłem: «Stalin! Beria! Gułag!».
Trudno jednoznacznie określić, kim Limonow był bardziej — pisarzem czy politykiem. A może ostatnim, jak go w dzień śmierci określono, «rosyjskim rewolucjonistą»?
«Rosyjski poeta wybiera wielkich Murzynów»
Błysnął najpierw jako pisarz, kiedy w latach 60. jako młody chłopak pojawił się w Moskwie. Przywiózł ze sobą z Charkowa legendę zdolnego poety i robotnika fabrycznego, jednego z organizatorów lokalnego strajku. Stołeczna, opozycyjnie nastawiona bohema przyjęła go, bo — jak sam twierdził — «po mistrzowsku» szył dla niej dżinsy.
Potem była emigracja z ZSRR. Najpierw do USA, potem do Francji, ponoć wymuszona przez KGB. I wielki błysk — wydana w Paryżu w 1976 r. autobiograficzna książka «To ja, Ediczka», (potem przetłumaczona na francuski pod tytułem «Rosyjski poeta wybiera wielkich Murzynów»). Została uznana za genialną. I wywołała skandal z powodu opisów homoseksualnych relacji.
Z tym wątkiem Limonow potem miał spory kłopot, kiedy już odział się w kostium macho, wroga liberałów (nazywał ich publicznie «pedałami») i wojownika za sprawiedliwość oraz wielkość imperium. Napomykał, że te sceny to tylko fikcja literacka, a nie osobiste wspomnienia.
Dwa lata temu vloger Jurij Dudź, też obdarzony wielkim tupetem, zapytał go wprost: «Obciągał pan wielkiemu bezdomnemu Murzynowi?». Limonow, odpowiedział, że za to pytanie Dudź powinien dostać po pysku. Ale nie przeszedł do rękoczynów, tylko dalej rozmawiał z «chamem».
Wódz niezaistniałej rewolucji
Po tym, jak w latach 90. Limonow wrócił do ojczyzny i otrzymał obywatelstwo Rosji, raz za razem chwytał za broń. Walczył w Abchazji, bronił siedziby Rady Najwyższej przed oddziałami wiernymi Borysowi Jelcynowi w 1993 r. Był na wojnach w Naddniestrzu, na Bałkanach. Posiedział w więzieniu, bo nielegalnie gromadził broń automatyczną, myśląc o wywołaniu powstania Rosjan w Kazachstanie.
Stanął też na czele nielegalnie działającej Partii Narodowo-Bolszewickiej. Prezentował się wówczas jako zajadły przeciwnik reżimu, kapitalizmu i Putina. Słowem, walczył i o wielkość Rosji, i o odrodzenie komunizmu — z twarzą Berii i urokami Gułagu.
Ze swym temperamentem i energią w pewnym momencie wybił się nawet na formalnego przywódcę całej opozycji antyputinowskiej, stając na czele krótkotrwałej koalicji Inna Rosja.
Marzyło mu się, że w końcu zostanie wodzem nowej rewolucji i poprowadzi lud na Kreml. Straszny zawód przeżył 10 grudnia 2011 roku. Tego dnia dziesiątki tysięcy moskwian zbierały się na wielką demonstrację opozycyjną, pierwszą z serii protestów białej rewolucji.
Limonow zwołał ich na plac Rewolucji o krok od Kremla, by poprowadzić do szturmu na pałac. Ale zanim się tam zjawił, demokrata Borys Niemcow przeprowadził demonstrantów na pokojowy wiec na placu Bołotnym, ratując ludzi przed niechybną masakrą.
Widziałem Limonowa, kiedy zjawił się na pustym już placu, i pojął, że rewolucji pod jego kierunkiem nie będzie. Powiedzieć, że był zdruzgotany, to nic nie powiedzieć.
Naczelny «krymnaszysta»
Z władzą pojednała go krymska wiosna, którą Limonow przyjął z entuzjazmem. Płomiennemu «krymnaszyście», choć przywódcy wciąż nielegalnej partii, Kreml dał czas na antenie swoich telewizji i miejsce na łamach dziennika «Izwiestia», gdzie gromił, kogo popadło. Mnie też się tam obrywało, ale nie mam pretensji.
Ten romans nie trwał długo. Putinowi Limonow był potrzebny, kiedy chwalił aneksję Krymu i pastwił się nad «liberastami». Ale już nie wtedy, kiedy ganił Kreml za to, że «tchórząc», nie sięga po Donbas, Naddniestrze, północny Kazachstan, albo kiedy mówił: «Zabrać wszystko, co się da».
Dzień, w którym odszedł 77-letni, zniszczony rakiem Limonow, nie stał się więc w Rosji dniem żałoby. Wspominają o nim jednak niemal wszystkie media, bo swoimi książkami, walką, żarliwymi polemikami, a także burzliwymi romansami ułożył całe swoje życie w fascynującą powieść obfitującą w paradoksy i nagłe zwroty akcji.
Był z tych szaleńców, którzy nadają Rosji jej fascynujące barwy.
We wtorek w szpitalu w Moskwie, w wieku 77 lat zmarł Eduard Limonow — rosyjski pisarz, kontrowersyjny opozycjonista, założyciel i lider zdelegalizowanej Partii Narodowo-Bolszewickiej.
Kontrowersyjny rosyjski opozycjonista i pisarz trafił jakiś czas temu do szpitala, jak podawano, z powodu pogorszenia stanu w związku z chorobą nowotworową. Według części rosyjskich mediów, we wtorek przeszedł dwie operacje jednego dnia, po których miały wyniknąć komplikacje, m.in. problemy z gardłem i zapalenie.
Eduard Limonow (właśc. Eduard Sawienko), urodził się 22 lutego 1943 roku w Dzierżyńsku, jako syn oficera NKWD. Młodość spędził w Charkowie. Pod koniec lat 50. XX w. zaczął pisać wiersze, a od 1965 roku zajmował się literaturą. W latach 70. opuścił ZSRR i wyjechał do USA. W 1980 roku przeniósł się do Francji. Zyskał sławę powieścią «To ja-Ediczka». Francuski pisarz Emmanuel Carrere napisał książkę «Limonow», poświęconą jego burzliwemu życiu.
Limonow określany był mianem «enfant terrible» rosyjskiej polityki. Jako twórca Partii Narodowo-Bolszewickiej, założonej w 1994 roku, swego czasu wzywał do budowania narodowego socjalizmu na miarę «rosyjskich tradycji i potrzeb». Po dojściu do władzy Władimira Putina stanął w opozycji wobec niego.
Przebywając na wygnaniu, w 1987 roku uzyskał obywatelstwo francuskie. Zrzekł się go w 2011 roku, aby móc kandydować na prezydenta Federacji Rosyjskiej. W tamtym czasie zbliżył się do liberalnych przeciwników Kremla: Garri Kasparowa, Michaiła Kasjanowa czy Nikołaja Ryżkowa. Regularnie brał udział w antyrządowych manifestacjach. Wielokrotnie był aresztowany. Jednocześnie, dawni «nacbole» stali się głównym motorem koalicji politycznej «Inna Rosja». Później jego drogi z liberalną opozycją rozeszły się, m.in. z powodu stosunku do Ukrainy. Zaczął ich ponownie mocno krytykować, podobnie jak etnicznych rosyjskich nacjonalistów i anarchistów.
Czytaj także: W Polsce wzrasta nacjonalizm, nadchodzi koniec Ukrainy — rosyjski opozycjonista
Limonow zabierał też głos w sprawach dotyczących Ukrainy i jej relacji z Rosją. Po aneksji Krymu wyraził poparcie dla działań Władimira Putina. Na początku 2015 roku krytycznie oceniał prace nad porozumieniami mińskimi, wzywając do oddania w całości obwodów ługańskiego i donieckiego prorosyjskim separatystom z Donbasu. Sugerował wręcz, że Ukraińcy powinni zrzec się wszystkich terytoriów pozyskanych kosztem Rosji, Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii. Domagał się też od Moskwy wstrzymania jakichkolwiek rozmów z Ukraińcami. Według mediów ukraińskich, Limonow miał skrajnie negatywny stosunek do niepodległości Ukrainy, a ukraińską państwowość uważał za coś nienaturalnego. W 1999 roku Służba Bezpieczeństwa Ukrainy uznała go za persona non grata z powodu kwestionowania ukraińskiej integralności terytorialnej, ale w 2007 roku zniesiono mu zakaz wjazdu do kraju.
Kilka dni przed śmiercią pisarz poinformował, że zawarł umowę na nową książkę, pt. «Starzec w podróży». Jak twierdził, została ona już napisana.
Śmierć Limonowa skomentował na Facebooku redaktor Kresy.pl, Karol Kaźmierczak:
Nie żyje Eduard Limonow. Dorastający na Ukrainie rosyjski imperialista. Za młodu chuligan — miał być gangsterem, został poetą, a potem powieściopisarzem piszącym wspaniałą literaturę, w zasadzie o sobie samym. Wyrzucony z kraju przez komunistów, pokochał ZSRR na emigracji w USA, gdzie okresowo taplał się w degeneracji, a może tylko tak sugerował. Wrócił do Rosji po upadku Związku Radzieckiego by go odbudować poprzez skrzyżowanie z tatarską ordą. Stworzył i przewodził do dziś ruchowi narodowo-bolszewickiemu. Dawał nadzieję tysiącom młodych Rosjan z zaplutych blokowisk, wyklętym przez jelcynowską demokrację i putinowski autorytaryzm. W zeszłej dekadzie więziony za to, że ponoć próbował zorganizować zbrojną rebelię w Kazachstanie by zbudować wśród tamtejszych Rosjan «Inną Rosję». Wielki wróg Putina, kilkanaście lat temu na obozie prokremlowskiej młodzieżówki «Nasi» inscenizowano zagrodę z człowiekiem udającym Limonowa, często i gęsto «hajlującym», jako żywym obrazem wroga do obrzucania bananami. Chyba trochę się go na Kremlu bali. Partię, która bardziej niż organizacją polityczną był młodzieżową subkulturą, zdelegalizowano, kilku młodych nacboli zabito, wielu więcej trafiło do więzienia. Chyba żadna inna partia nie dorobiła się w putinowskiej Rosji tylu więźniów politycznych. Człowiek-granat, szaleniec, rosyjska dusza par excellence, artystyczny herold cywilizacji turańskiej. Napisałbym «spoczywaj w pokoju», ale czy on chce odpoczywać?
Dziś w Moskwie pochowano Eduarda Limonowa rosyjskiego pisarza i lidera ruchu nacjonalbolszewickiego w Rosji. Wieść o śmierci tego enfant terrible rosyjskiej literatury i polityki zniknęła w powodzi informacji o epidemii. Pisarz, który całe życie swoje życie walczył o zdobycie sławy i pełni władzy, patrząc obiektywnie poniósł klęskę. Nie dość, że pod koniec życia został ograny przez Putina, to los sprawił, że jego śmieć spowodowana nieudaną operacją, przeszła prawie niezauważona.
Nie był to pisarz wielki, bo gros jego książek, jeśli nie wszystkie, to opowieści autobiograficzne oparte na obsesyjnym wątku zdobywania kontroli nad własnym życiem. Ale jednak przez swój rozmach i łotrzykowską legendę zdobył sobie popularność w świecie.
W Polsce jest znany ze swojej najgłośniejszej powieści «To ja Ediczka». Akurat jest to lektura godna przeczytania i nawet nieco ocierająca się o geniusz. Pisana z pozycji nowojorskiego losera, upadłego na dno społeczeństwa sowieckiego imigranta. To opowieść o wydobywaniu się z upadku. Prawdziwy rosyjski hymn na cześć życia, idący wbrew tradycyjnej zachodniej dekadencji. Lektura godna polecenia szczególnie osobom uważającym, że zostały przygniecione brzemieniem losu.
Powieść napisana w ulubionym przez Limonowa skandalizującym stylu zawierała np. pornograficzne opisy ekscesów przyszłego lidera narodowo-bolszewickich radykałów. Jednak te wyczyny (we Francji książka wyszła pod tytułem «Rosyjski poeta woli dużych murzynów») nie przeszkodziły mu w stanięciu po latach na czele faszyzującej rosyjskiej organizacji. Zresztą patrząc na zachowania ideologicznego konkurenta Eduarda Limonowa w wersji soft, a więc Władimira Żyrinowskiego, to chyba taka rosyjska tradycja.
«Ediczka» to dla Polaka postać niemal odrażająca. Piewca Związku Sowieckiego i specyficznego rosyjskiego nacjonalizmu i imperializmu. Miłośnik Stalina i Berii. Do tego uczestnik rzezi w byłej Jugosławii. W internecie można znaleźć znamienną scenę nagraną przez serbską telewizję, na której widać, jak pisarz oddaje serię z karabinu maszynowego w stronę oblężonego Sarajewa.
Mimo to warto czytać jego książki, szczególnie te opisujące młodość autora. To barwny alternatywny przewodnik po ZSRR lat 60. Limonow, a właściwie Eduard Sawienko, spędził młodość w kompletnie zsowietyzowanym i zrusyfikowanym ukraińskim Charkowie. Pochodził z rosyjskiej rodziny i na kartach jego książek ukraińskość prawie nie istnieje. Jedyna mówiąca po ukraińsku postać w jego powieściach to groteskowy antysemita, dziennikarz ukraińskojęzycznej gazety. Szybko porzucił szkolę, przystąpił do bandy ulicznych rzezimieszków, którzy rządzili wtedy robotniczymi dzielnicami wielkich miast.
Potem wkręcił się w środowisko lokalnej bohemy, zaczął stawiać pierwsze kroki w poezji, związał się ze starszą o wiele lat kobietą. Dorabiał sobie szyciem deficytowych wtedy w ZSRR jeansów. Przeprowadził się do Moskwy, związał się z Jeleną, dzieckiem sowieckiej elity i razem ruszyli na podbój Nowego Jorku. I wtedy zamiast wzlotu, Limonow spadł na dno. Okazał się być nikomu niepotrzebnym imigrantem. Przeciwnie do jego partnerki, która wdała się w romanse z możnymi i zaczęła robić karierę modelki. Ten upadek i powolne podnoszenie się z dna pisarz opisał właśnie na kartach powieści «To ja Ediczka».
Życie Limonowa charakteryzowała zawsze perwersja. Z ZSRR uciekł do USA jako antysowiecki dysydent. Jednak choć znał realia panujące w ojczyźnie, zaczął krytykować amerykański kapitalizm z pozycji komunistycznych. To zresztą mogło być przyczyną jego sukcesu. W środowiskach lewicowych, taki emigrant-komunista mógł uchodzić za ciekawostkę. Właśnie dzięki lewicowym koneksjom miał dostać francuskie obywatelstwo, gdy zamieszkał w Paryżu w połowie lat 80 ubiegłego wieku.
Po powrocie do Moskwy w 1994 r. stanął na czele Partii Narodowobolszewickiej łączącej w swojej ideologii faszyzm i komunizm. Limonowcy występowali pod charakterystyczną eklektyczną flagą: na czerwonym tle widniało białe koło, w którym umieszczono sierp i młot lub alternatywnie rysunek granatu zwanego w Rosji «limonką», czyli cytryną.
Nacboły, jak ich nazywano, byli latami najbardziej bezkompromisowymi krytykami rosyjskiej rzeczywistości. To oni nadstawiali głowę w opozycyjnych demonstracjach, trafiali do więzień. Ponad rok w rosyjskim więzieniu spędził sam Limonow, skazany za działalność terrorystyczną.
Limonow widział się wtedy w roli nowego Lenina, który doprowadzi do nowej rosyjskiej rewolucji. Zapuścił leninowską bródkę, po ulicach chodził w czarnym skórzanym płaszczu i czapce leninówce. Inaczej jednak niż wódz rewolucji październikowej, został ostatecznie brutalnie wykiwany przez «cara». Może dlatego, że jak na ironię dzisiejszy rosyjski władca zaczynał swoją karierę w tym samym miejscu, w którym Limonow — jako uliczny chuligan.
Ruch nacbołów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamarł i stracił rewolucyjny zapał w momencie, gdy Władimir Putin postanowił przyłączyć Krym. Limonowcy z entuzjazmem stanęli bowiem po stronie Kremla i ruszyli na front w Donbasie. Limonow, który całe życie drapał się na szczyt szczytów, by zyskać sławę i władzę, praktycznie znikł. Chyba nie umiał odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Miarą upadku jego idei była współpraca z portalem Russia Today. Inny narodowobolszewicki pisarz Zachar Prilepin poszedł zresztą jeszcze dalej i przyjął godność konsultanta ds. zmian w konstytucji Rosji, które zapewnią Putinowi dozgonną władzę.
I można powiedzieć, że stało się jak w ulicznych porachunkach na charkowskiej ulicy: kremlowski chuligan wybił kły chuliganowi Sawience.
Przylgnął do grup, które występowały przeciw pierestrojce i chciały za wszelką cenę powstrzymać krach ZSRR. Można go też zobaczyć w zrealizowanym dla BBC dokumencie Pawła Pawlikowskiego «Serbski epos» z roku 1992. W filmie Limonow przygląda się ostrzeliwaniu Sarajewa z okopów przez formacje bośniackich Serbów i nawet sam próbuje się sprawdzić jako snajper.
W Polsce pokutuje przekonanie, że autentyczna, niekoncesjonowana przez Kreml, opozycja w Rosji ma charakter liberalny i prozachodni. Ten mit pozwala Polakom (ale także i innym narodom europejskim) łudzić się, że «przyjaciele Moskale» odgrywają w swoim kraju znaczącą rolę.
Tymczasem jest inaczej. Jeśli któraś z antysystemowych sił może w Rosji liczyć na posłuch społeczny to różnej maści środowiska nacjonalistyczne. Odwołują się one do tego, co przyjęło się określać mianem «wielkomocarstwowego patriotyzmu». Próbują podtrzymywać nostalgię za Związkiem Sowieckim. Władimira Putina oskarżają zaś o to, że miota pustymi frazesami, a tak naprawdę… jest pachołkiem państw zachodnich i strażnikiem interesów globalnego kapitału.
Wśród tych środowisk w ciągu dwóch dekad XXI wieku sporą aktywnością wykazywali się narodowi bolszewicy zwani w Rosji potocznie nacbolami. Ich spiritus movens i wieloletnim liderem był zmarły we wtorek, 17 marca, znany rosyjski pisarz Eduard Limonow.
Granat z zawleczką
Zanim stał się sławny, nosił bardziej pospolite nazwisko — Sawienko. Limonow to jego pseudonim. Skąd sobie taki wziął? Francuski pisarz, Emmanuele Carrere w swojej biograficznej książce «Limonow» wskazuje dwa znaczenia rosyjskiego słowa «limon». Pierwsze to cytryna, lecz drugie — i ono stanowi właściwy trop — granat z zawleczką.
Eduard Sawienko urodził się w roku 1943 w Dzierżyńsku, w okolicach Niżnego Nowogrodu. Jego ojciec był oficerem NKWD.
Dzieciństwo i wczesną młodość spędził w Charkowie. Wdawał się w chuligańskie bójki i popełniał drobne kradzieże. Później przeniknął do lokalnej bohemy artystycznej. Nie zagrzał jednak w ukraińskim mieście miejsca na stałe. Udał się do Moskwy, gdzie obracał się w kręgach dysydenckich. Pisał wiersze, lecz utrzymywał się z pracy krawca.
Na początku lat 70. wyemigrował na Zachód. Mieszkał w USA i Francji. Uwagę przykuł wydaną w roku 1979 skandalizującą, autobiograficzną powieścią «To ja, Ediczka».
Kiedy Związek Sowiecki chylił się ku upadkowi, wrócił na łono ojczyzny. Przylgnął do grup, które występowały przeciw pierestrojce i chciały za wszelką cenę powstrzymać krach ZSRR. Przez jakiś czas należał nawet do nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimira Żyrinowskiego.
Był też w ogarniętej wojną Bośni i Hercegowinie. Można go zobaczyć w nakręconym dla BBC dokumencie Pawła Pawlikowskiego «Serbski epos» z roku 1992 (skądinąd reżyser ten jest teraz w trakcie prac nad ekranizacją wspomnianej książki Carrere'a). W filmie Limonow przygląda się ostrzeliwaniu Sarajewa z okopów przez formacje bośniackich Serbów i nawet sam próbuje się sprawdzić jako snajper.
Duch rewolty
Dalsze swoje polityczne zaangażowania realizował znowu w Rosji. Stanął na czele Partii Narodowo-Bolszewickiej. Założył ją w roku 1994 razem z myślicielem politycznym Aleksandrem Duginem. Ugrupowanie miało swój organ — czasopismo «Limonka».
Program Partii Narodowo-Bolszewickiej był adresowany do ludzi z nizin społecznych. Chodziło o pozyskanie ofiar brutalnej transformacji ekonomicznej w Rosji.
Narodowy bolszewizm miał nawiązywać do radykalnych nurtów politycznych XX wieku, które wykraczały poza prosty podział «prawica — lewica». Piętnowały one liberalizm, kapitalizm, Zachód i dziedzictwo oświecenia.
Dugin porównywał Rosję za prezydentury Borysa Jelcyna do Republiki Weimarskiej. Twierdził, że rezultaty zimnej wojny okazały się podobne do postanowień traktatu wersalskiego. Rosja, uważał, została rzucona na kolana jak niegdyś Niemcy. Stąd symbolika narodowego bolszewizmu. Flaga nacboli jest taka sama, jak Trzeciej Rzeszy, tyle że zamiast swastyki widnieje na niej sierp i młot.
Ale Partia Narodowo-Bolszewicka była nie tylko projektem politycznym. Nacbole stanowili też poniekąd subkulturę młodzieżową. Lider ugrupowania rekrutował ich z fanów rocka i uczestników bijatyk.
Carrere w swojej książce przytacza słowa, które Limonow kierował do nich: «Jesteś młody. Nie podoba ci się życie w tym gównianym kraju. Nie masz ochoty zostać ani zwykłym biedakiem, ani skurwielem, który myśli tylko o kasie, ani zwykłym funkcjonariuszem KGB. Czujesz ducha rewolty. Twoimi bohaterami są Jim Morrison, Lenin, [Yukio] Mishima [japoński pisarz i działacz nacjonalistyczny], [Andreas] Baader [jeden z liderów Frakcji Czerwonej Armii — terrorystycznej organizacji w RFN]. No więc proszę: już jesteś nacbolem» (przekład z francuskiego — Magdalena Kamińska-Maurugeon).
Nic zatem dziwnego, że w orbicie oddziaływania Partii Narodowo-Bolszewickiej znaleźli się znani rosyjscy artyści — jak awangardowy kompozytor Siergiej Kuriochin oraz wokalista punkowej grupy Grażdanskaja Oborona Jegor Letow.
Wspólny front
Przełomowym momentem dla nacboli okazała się zmiana gospodarza Kremla w roku 2000. Wtedy drogi Limonowa i Dugina się rozeszły. Ten drugi uznał, że prezydentura Putina uczyni z Rosji potęgę i zaczął go popierać.
A Limonow popadł w tarapaty. W roku 2001 trafił do więzienia. Wśród postawionych zarzutów były takie jak: posiadanie nielegalnej broni, działalność terrorystyczna czy szykowanie się do przeprowadzenia przewrotu w Kazachstanie. Pisarz wyszedł na wolność po dwóch latach odsiadki. Z części zarzutów został oczyszczony. Karę skrócono za dobre sprawowanie.
W roku 2007 Partia Narodowo-Bolszewicka została zdelegalizowana — jak uzasadnił sąd — za ekstremizm. Nie oznacza to jednak, że jej członkowie — jako środowisko — zaprzestali aktywności. Okazali się oni być czołową siłą antyputinowskiej, pozaparlamentarnej opozycji. I, co ciekawe, nawiązali współpracę z kręgami liberalnymi. Walka z reżimem kremlowskim była w tym przypadku wystarczającą płaszczyzną porozumienia Limonowa z Garrim Kasparowem.
Carrere zwróca uwagę, że nacbole zyskali sympatię osób będących twarzami obozu liberalnego w Rosji. Dziennikarka Anna Politkowska (zastrzelona w niejasnych okolicznościach w 2006 roku) postrzegała narodowych bolszewików jako ludzi odważnych i nieprzekupnych, a słynna dysydentka Jelena Boner — jako godnych podziwu. I rzeczywiście, wykazywali się oni dużą aktywnością na demonstracjach antykremlowskich, podczas których byli rozganiani lub zatrzymywani przez milicję (a potem policję).
Są jednak sprawy, w których nacbolom bliżej do Putina niż do liberałów — to sprawy zagraniczne. W ich zakresie narodowi bolszewicy pozostają «wielkomocarstwowymi patriotami». Przede wszystkim opowiadają się za rozszerzaniem rosyjskich wpływów w krajach dawnego ZSRR (mają zresztą swoich ludzi w byłych republikach sowieckich).
Poparli więc decyzje Kremla dotyczące Ukrainy w roku 2014. Udziałem w wojnie w Donbasie po stronie prorosyjskich separatystów chwalił się wielokrotnie pisarz Zachar Prilepin, który należy do najbardziej znanych nacboli.
Bezradność rewolucjonisty
Na koniec warto też zadać pytanie: czy Eduard Limonow był bezkompromisowym rewolucjonistą (człowiekiem-granatem — by nawiązać do genezy jego pseudonimu) czy wyłącznie dandysem, który uwielbiał wzbudzać zainteresowanie opinii publicznej prowokacyjnymi gestami?
Rosyjska politolog Lilia Szewcowa widziała w nim człowieka pełnego sprzeczności. Jej zdaniem, miał on w sobie coś z zachodniego kontestatora lat 60., epatującego ekstrawaganckimi zachowaniami. Jednocześnie — według niej — za prezydentury Putina stronił on od ekscesów.
Czy coś mu to dało? Na polu polityki okazał się bezradny. Wygaszając swój radykalizm i układając się z liberałami, nie osiągnął nic.
Natomiast sami nacbole mimo, że dają się władzy we znaki, pozostają subkulturą. Na tle takiej opozycji Putin może się kreować w oczach Rosjan na rozsądnego, umiarkowanego męża stanu, chcącego zapewnić swoim rodakom przewidywalną i spokojną przyszłość. I zarazem szantażować zachodnich polityków, że jeśli będą pomagać rosyjskiej opozycji, to władzę przejmą nie liberałowie, lecz brunatno-czerwoni ekstremiści.
Pod koniec 2017 r. pojawiły się informacje o kolejnym filmie Pawła Pawlikowskiego zatytułowanym «Limonow». Po 3 latach pracy nad projektem okazuje się, że film wyreżyseruje ktoś inny.
W rozmowie na żywo przeprowadzonej w trakcie wydarzenia Docs Against Isolation Pawła Pawlikowskiego zapytano o jego zawodowe plany, a przede wszystkim o zapowiadany jakiś czas temu film pt. «Limonow». Scenariusz powstawał na podstawie powieści «Limonow» autorstwa francuskiego pisarza Emmanuele’a Carrere’a. W Polsce książka została wydana w 2012 r. przez Wydawnictwo Literackie.
Biografia rosyjskiego pisarza, dziennikarza i przewodniczącego Partii Narodowo-Bolszewickiej zaintrygowała Pawlikowskiego. Reżyser «Idy» postanowił zrealizować o nim film. Jednak okazuje się, że po 3 latach zmienił zdanie.
W rozmowie na czacie w ramach Docs Against Isolation Pawlikowski opowiedział, jak wyglądają prace nad filmem.
— Nie do końca lubię tę postać. Nie na tyle, aby robić o nim film. Postanowiłem więc wycofać się z tego projektu — zdradził reżyser «Zimnej wojny».
Gotowy scenariusz «Limonova» wyreżyseruje kto inny. Kto? Tego na razie nie wiadomo.
To ciągle bardzo ciekawie zapowiadająca się opowieść. Zmarłego w marcu 2020 r. Eduarda Limonowa (naprawdę Eduard Wieniaminowicz Sawienko) określano mianem pisarza-łobuza, awangardowca i skandalisty. Był dysydentem, enfant terrible rosyjskiej polityki i nacjonalistą.
Za nielegalne posiadanie broni został skazany na 4 lata więzienia. Zaintrygowany złożonością jego osobowości Emmanuel Carrère napisał powieść, której wydanie zelektryzowało francuski rynek wydawniczy i odbiło się głośnym echem za granicą.
Książka została wyróżniona prestiżową Prix Renaudot, a prawa do wydania sprzedano do kilkunastu krajów.
W jednej z recenzji «Limonowa» czytamy:
«Książkę Carrère’a czyta się z wypiekami na twarzy, jak najlepszą powieść przygodową, pełną niejednoznacznych bohaterów, których w jednej chwili uwielbiamy, a już w następnej nienawidzimy. Francuski pisarz stworzył dzieło, które pochłania nas i zadziwia, tak jak jego całkowicie pochłonął sam Limonow. Carrere nie tylko brawurowo opisał awanturnicze życie Edouarda i pokusił się o próbę analizy zachowań i wyborów życiowych słynnego chuligana. Stworzył też opowieść o współczesnej Rosji, w której życie jednostki i koleje losu kraju są nierozerwalne. I w końcu, stworzył powieść na wzór swoich idoli z epickim zacięciem, godnym Dumasa, w której postaci są skrojone na miarę tych z Dostojewskiego».
Paweł Pawlikowski nie wyklucza, że kiedyś wróci do kina dokumentalnego, choć jednocześnie ten etap swojej twórczości uważa raczej za zamknięty.
— Czułem, że już dalej się w dokumencie nie posunę, swoją metodę wypracowałem i jakoś mnie to nie kręci — powiedział reżyser zapytany o swój stosunek do kina dokumentalnego.
Ben Whishaw, aktor znany m.in. z «Bondów» z Danielem Craigiem, wcieli się w Eduarda Limonowa. To zmarły w 2020 r. rosyjski opozycjonista, pisarz i skandalista, który nazwał Putina «przegrywem, idiotą i wampirem wypijającym rosyjską krew».
Jak podało «Variety», film zatytułowany «Limonov, The Ballad of Eddie» wyreżyseruje Kirill Serebrennikov. To utytułowany rosyjski filmowiec od lat prześladowany za swój krytyczny stosunek do polityki Kremla i Putina.
41-letni Ben Whishaw, zdobywca Złotego Globu za «Skandal w angielskim stylu», wcieli się w Eduarda Limonowa, zmarłego w 2020 r. enfant terrible rosyjskiej polityki znanego z ekstremistyczny poglądów i krytyki Władimira Putina.
Eduard Limonow (właśc. Eduard Wieniaminowicz Sawienko) był awangardowym poetą, poczytnym pisarzem, dysydentem, aktywistą, dziennikarzem i politykiem. Na początku lat 70. wyemigrował do USA, gdzie imał się różnych zajęć — pracował m.in. jako kamieniarz, korektor w nowojorskiej gazecie dla emigrantów, a nawet lokaj milionera na Manhattanie.
W 1974 r. ukazała się jego powieść «To ja — Ediczka» (ang. «It's Me, Eddie»), w której opowiedział historię swojego alter ego, pisarza-emigranta tułającego się po ulicach Nowego Jorku.
W 1980 r. książka została przetłumaczona na francuski i osiągnęła wielki sukces, choć laureat Nagrody Nobla Aleksandr Sołżenicyn określił Limonowa mianem «małego insekta piszącego pornografię».
«Putin, odejdź sam»
Na początku lat 90. wrócił do Rosji i zaangażował się w politykę. W 1994 r. założył Partię Narodowo-Bolszewicką, której ideologiem był Aleksander Dugin — dziś nazywany «mózgiem Putina» i jedną z osób ponoszących odpowiedzialność za obecną sytuację w Ukrainie.
Program partii był egzotyczną mieszanką nacjonalizmu, anarchizmu i komunizmu, a jej członkowie opowiadali się m.in. za zniesieniem cenzury i przeprowadzeniem wolnych wyborów do Dumy. Limonow zasłynął z głośnej i obrazowej krytyki prezydenta Federacji Rosyjskiej, a brytyjski «The Guardian» nazwał go nawet «koszmarem Putina».
Główną metodą działania Partii Narodowo-Bolszewickiej były akcje bezpośrednie — m.in. demonstracje czy okupacja rządowych budynków. Najsłynniejsze to wtargnięcie do poczekalni w kancelarii prezydenta Rosji czy wywieszenie naprzeciwko Kremla transparentu «Putin, odejdź sam».
W 2001 r. został skazany na cztery lata więzienia za działalność terrorystyczną, nielegalne posiadanie broni i próbę przeprowadzenia rewolucji w Kazachstanie.
Oskarżenie oparto na jego artykule w gazetce partyjnej, z którego wywnioskowano, że chce zorganizować inwazję. W więzieniu napisał osiem książek, wyszedł na wolność po dwóch latach.
W 2014 r. Eduard Limonow poparł aneksję Krymu.
Scenariusz filmu "Limonov, The Ballad of Eddie" inspirowany jest powieścią «Limonow» Emmanuela Carrère'a, której wydanie zelektryzowało francuski rynek wydawniczy i odbiło się głośnym echem. Książka została wyróżniona prestiżową Prix Renaudot, a prawa do wydania sprzedano do kilkunastu krajów. W Polsce ukazała się w 2012 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Pawlikowski rezygnuje
Producentem wykonawczym jest Paweł Pawlikowski, który początkowo miał film wyreżyserować. Jednak w 2020 r. po trzech latach przygotowań zrezygnował.
— Nie do końca lubię tę postać. Nie na tyle, aby robić o nim film. Postanowiłem więc wycofać się z tego projektu — zdradził reżyser «Zimnej wojny» podczas spotkania w ramach Docs Against Isolation.
Ciekawostką jest fakt, że Limonow pojawił się w dokumencie Pawlikowskiego «Serbian Epics» realizowanym dla BBC, gdzie został pokazany w towarzystwie Radovana Karadžica.
Z informacji podanych przez internetowy serwis The Moscow Times wynika, że większość zdjęć pierwotnie miała odbywać się w Rosji. Jednak w obliczu napaści na Ukrainę, zostaną ukończone w innym europejskim państwie.
«Limonov, The Ballad of Eddie» ma trafić na ekrany wiosną 2023 r., jednak cześć gotowego materiału zostanie pokazana na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes.
Zagraniczne media podają, że powstanie film o rosyjskim opozycjoniście Eduardzie Limanowie. Aktywista i pisarz znany był m.in. z zaciekłej krytyki Władimira Putina. W Limanowa ma się wcielić brytyjski aktor. Funkcję producenta filmu objął polski reżyser.
• Powstaje film o rosyjskim opozycjoniście Eduardzie Limanowie
• W projekcie o nazwie «Limonov, The Ballad of Eddie» główną rolę zagra Ben Whishaw
• Producentem filmu jest Paweł Pawlikowski («Ida», «Zimna wojna»)
Film o rosyjskim opozycjoniście
Jak podaje «Variety», projekt o tytule «Limonov, The Ballad of Eddie» wyreżyseruje słynny rosyjski filmowiec Kirill Serebrennikov, który od lat jest prześladowany za krytykę polityki Kremla i Władimira Putina.
W tytułową rolę ma wcielić się brytyjski aktor Ben Whishaw. 41-latek znany jest z takich filmów, jak «Pachnidło: Historia mordercy», «I’m Not There. Gdzie indziej jestem» czy produkcji o Jamesie Bondzie: «Spectre» oraz «Nie czas umierać». W 2019 roku Whishaw dostał Złotego Globa dla Najlepszego aktora drugoplanowego w serialu, serialu limitowanym lub filmie telewizyjnym za «Skandal w angielskim stylu».
Producentem filmu jest polski twórca Paweł Pawlikowski («Ida», «Zimna wojna»), który początkowo miał być jego reżyserem, jednak w 2020 roku po trzech latach przygotowywania się do tej roli zrezygnował.
— Nie do końca lubię tę postać. Nie na tyle, aby robić o nim film. Postanowiłem więc wycofać się z tego projektu — przekazał Pawlikowski podczas spotkania na festiwalu Docs Against Isolation.
Jak podaje portal «The Moscow Times», zdjęcia miały pierwotnie w większości powstać w Rosji, jednak przez atak na Ukrainę, dalsze prace nad filmem zostaną przeniesione do innego europejskiego państwa.
Scenariusz filmu oparty jest na motywach powieści biograficznej «Limonow» Emmanuela Carrère'a, która zelektryzowała francuskich czytelników i krytyków. Książka otrzymała prestiżową nagrodę Prix Renaudot, a prawa do jej wydania sprzedano do kilkunastu państw. W 2012 roku powieść Carrère'a zadebiutowała w Polsce za sprawą wydania Wydawnictwa Literackiego.
Sam Limanow zaś pojawił się w zrealizowanym dla BBC dokumencie Pawlikowskiego «Serbian Epics». Pisarz został w nim pokazany obok Radovana Karadžica.
Kim był Eduard Limanow?
Eduard Limonow (właśc. Eduard Wieniaminowicz Sawienko) był rosyjskim poetą, aktywistą, dziennikarzem, pisarzem oraz politykiem. W latach 70. wyemigrował do USA, gdzie chwytał się najróżniejszych zajęć, był m.in. lokajem milionera.
W 1974 roku wydał słynną powieść «To ja — Ediczka». W latach 90. powrócił do Rosji, gdzie założył Partię Narodowo-Bolszewicką. Jej ówczesnym ideologiem był Aleksander Dugin, którego obecnie nazywa się «mózgiem Putina» i uważa się za jedną z osób odpowiedzialnych za wojnę w Ukrainie.
Limanow słynął również z głośnej i mocnej krytyki Putina, pewnego razu nazwał go «przegrywem, idiotą i wampirem wypijającym rosyjską krew». Nie przeszkadzało mu to jednak w poparciu aneksji Krymu w 2014 roku. Opozycjonista zmarł w 2020 roku.
6 maja samochód, w którym znajdował się pisarz Zachar Prilepin oraz jego kierowca i kolega z wojska, Aleksander Szubin, pseudonim «Zły», został wysadzony w powietrze we wsi Bor, niedaleko Niżnego Nowogrodu, dokąd Prilepin zabierał swoją córkę. Samochód pisarza miał rozbity przód, Szubin zginął na miejscu. Prilepin przeżył — został zabrany do szpitala helikopterem. Dziś rano został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, lekarze określają jego stan jako stabilny.
Zachar Prilepin przyjechał do Niżnego Nowogrodu z terytorium tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej na Donbasie, gdzie ma swój własny batalion. Od 2014 r. on i jego towarzysze broni walczą przeciwko Ukrainie. Po rozpoczęciu inwazji w 2022 r. Prilepin został objęty sankcjami przez Unię Europejską, Wielką Brytanię i inne kraje, a wcześniej władze Ukrainy umieściły go na swojej czarnej liście, nazywając pisarza «zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego».
«Nowa Gazieta Europa» opowiada historię Zachara Prilepina, człowieka, który przeszedł drogę od służby w Czeczenii jako funkcjonariusz rosyjskich sił specjalnych policji OMON do pisarza, na podstawie którego książek sławny rosyjski reżyser Kiriłł Sieriebriennikow wystawia sztuki, a następnie ponownie do polityka walczącego przeciwko Ukrainie.
Z OMON-u do Partii Narodowo-Bolszewickiej
W 2010 r. wielu polityków i osób publicznych podpisało się pod listem otwartym «Putin musi odejść», domagając się ustąpienia Władimira Putina, który był wtedy premierem przed kolejną kadencją prezydencką. Wśród pierwszych sygnatariuszy byli obrońcy praw człowieka Jelena Bonner i Lew Ponomariow, politycy Borys Niemcow, Władimir Ryżkow i Ilja Jaszyn oraz pisarze Wiktor Szenderowicz i Zachar Prilepin.
Prilepin uważał wówczas, że Rosja «potrzebuje otwartej przestrzeni politycznej». — Po pierwsze, kraj musi wyjść z politycznego zamrożenia. To wymaga wolnego parlamentu, dyskusji i niezależnej prasy. Jako członek zdelegalizowanej Partii Narodowo-Bolszewickiej (PNB) wspieram [lidera partii] Eduarda Limonowa prawie we wszystkim. Ma on program, w którym mówi o konieczności przywrócenia możliwości wybierania liderów regionalnych, zajęcia się sferą społeczną i wyrejestrowania partii politycznych — mówił wówczas Prilepin w wywiadzie dla gazety «Sobiesiednik».
Dla Prilepina zawsze ważne było to, że pochodzi z klasy «odnodworców» — ludzi, którzy w czasach carskiej Rosji «rekrutowali się z dzieci bojarów i chłopów przyklasztornych» i których car «przesiedlał na obrzeża imperium, by pilnowali granic i prowadzili kampanie wojskowe».
Kiedy Zachar (wówczas: Jewgienij Prilepin) miał 19 lat, został powołany do wojska. Po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej poszedł do akademii policyjnej, a w 1996 r. wstąpił do OMON-u (jednostki policji specjalnego przeznaczenia, odpowiednika PRL-owskiego ZOMO). Jako dowódca jednostki OMON brał udział w dwóch wojnach czeczeńskich w 1996 i 1999 r., ale w sumie spędził tam tylko pół roku.
Pisarz odszedł z OMON-u w 1998 r., bo policja zalegała z pensjami. — Nie będę ukrywał, że w ostatnim roku pracy wziąłem zmiany na moskiewskiej autostradzie, zatrzymywałem ciężarówki z Kaukazu i zabierałem im arbuzy, pomarańcze, banany, bo w domu były tylko ziemniaki. Wtedy pomyślałem, że jeśli tak dalej pójdzie, to wkrótce trafię do więzienia, więc odszedłem z OMON-u — opowiadał kiedyś w wywiadzie.
Jeszcze w siłach bezpieczeństwa Prilepin poznał Eduarda Limonowa, który stał na czele Partii Narodowo-Bolszewickiej (PNB), a w 1997 r. Prilepin wstąpił do jej oddziału w Niżnym Nowogrodzie. — Przez pewien czas pełnił funkcję szefa, ale oddział PNB w Niżnym Nowogrodzie był dość dziwny. Istniało kolegialne zarządzanie, inni ludzie właściwie kierowali całym oddziałem — mówi Roman Popkow, były członek Komitetu Wykonawczego PNB. — W rzeczywistości Prilepin nie był zbyt aktywnym członkiem partii. W ostatnich latach próbował stworzyć obraz siebie jako aktywnego narodowego bolszewika, rzekomo utrzymującego całą partię w aktywności i będącego drugim po Limonowie. To wszystko jest niedorzeczne. Jako osoba, która była członkiem partii przez około 10 lat, nie znam żadnych sukcesów organizacyjnych Zachara. W rzeczywistości Prilepin był współpracownikiem «Limonki» i aktywnie promował swoje książki na naszej stronie.
Popkow, opisując działalność Prilepina w Partii Narodowo-Bolszewickiej, opowiada o akcji w Niżnym Nowogrodzie, gdzie pisarz mieszkał. W 2006 r. Narodowi Bolszewicy planowali akcję przejęcia fabryki samochodów GAZ w Niżnym Nowogrodzie, gdy kierownictwo fabryki podjęło decyzję o zwolnieniu dużej grupy pracowników. Była to akcja społeczna, na miejsce przybył desant z Moskwy, a partia zwróciła się o radę do Zachara Prilepina, który miał powiązania z ochroną zakładu.
Według Popkowa Prilepin odmówił pomocy kolegom z partii i nie wziął udziału w akcji. — Zawsze miał mentalność policjanta. Po prostu stchórzył i przeciekł. I tak było z nim cały czas — kontynuuje Popkow. — Był pozerem, fanatykiem, człowiekiem, który myślał przede wszystkim o swoim PR i nie pasował do typu zaciekłego rewolucyjnego romantyka. To człowiek o barbarzyńskich intencjach, był obcym elementem w partii».
Bardzo zły uczeń
Równolegle ze służbą w OMON-ie Prilepin studiował na wieczorowym wydziale filozofii Uniwersytetu Państwowego w Niżnym Nowogrodzie. Po opuszczeniu OMON-u zainteresował się literaturą, a w 2003 r. jego prace zostały po raz pierwszy opublikowane w piśmie «Dzień literatury». Po wstąpieniu do Narodowej Partii Bolszewickiej Prilepin zaczął pisać dla partyjnej gazety «Limonka».
— «Limonka» była w tamtych czasach bardzo ciekawą gazetą: publikował w niej młody i błyskotliwy [Aleksander] Dugin oraz niezbyt błyskotliwy Limonow — mówi politolog Fiodor Krasziennikow. — Wszystkie rzeczy, które dziś mówią w TV Simonjan czy Sołowiow, w latach 90. były publikowane w patriotycznych gazetach. Uważali, że skoro rząd broni demokracji, wolności i wartości, a ludzie są biedni i nieszczęśliwi, to powinni chwalić wszystko i wszystkich na przekór rządowi. PNB skandowała nawet na demonstracjach «Stalin! Beria! Gułag!».
— W tamtych czasach ten flirt z faszyzmem i narodowym socjalizmem był tylko estetyką. Ale ludzie tacy jak Zachar Prilepin traktowali to bardzo poważnie. To bardzo smutne, ponieważ zarówno on, jak i inne postacie, oczywiście przekreślają wszystko inne, co tam było — dodaje Krasziennikow.
Pomimo przynależności do PNB, Prilepin nigdy nie nazwał siebie politykiem — w odniesieniu do siebie samego używał sformułowania «pisarz-polityk». — Dla Rosji pisarz-polityk to nic nowego. Weźmy choćby [sławnego rosyjskiego poetę z XIX w. Gawriiła] Dzierżawina, wspaniałego poetę, ale i polityka najwyższego kalibru, doradcę Katarzyny Wielkiej — powiedział w jednym z wywiadów. — Moim głównym zajęciem jest literatura. Wszystko inne to tylko dodatkowe sposoby przekazywania ludziom moich myśli.
— Zachar Prilepin nie jest politykiem — przekonuje Krasziennikow. — Jest pisarzem, i to pisarzem dla kobiet, ponieważ jego główną publicznością są starsze kobiety z prowincji, które uwielbiają jego opowieści o prawdziwych mężczyznach. Jest uczniem Limonowa i myślę, że raczej złym uczniem, bo Limonow był o wiele bardziej błyskotliwym człowiekiem. Kiedy widziałem Prilepina dawno temu, wyglądał raczej jak postać z cyganerii, która chwali się, że kiedyś tak żyła.
W 2015 r. Prilepin był drugim najpopularniejszym pisarzem w Rosji, ustępując jedynie Darii Doncowej, autorce powieści detektywistycznych.
Roman Popkow również zauważa, że Prilepin zawsze był najbardziej zainteresowany promocją swoich książek: — Lubił korzystać ze sławy Limonowa. Miał nadzieję, że Eduard w jakiś sposób wypromuje go w kręgach literackich. I Limonow zrobił to.
W 2006 r. Prilepin opublikował jedną ze swoich najpopularniejszych powieść — «Sańkję» — w której opowiedział historię młodych rewolucjonistów tworzących w Rosji własny ruch na wzór PNB. Chociaż Limonow publicznie pochwalił tę powieść, Popkow twierdzi, że nie bardzo mu się ona podobała. — Powiedział, że jest to parodia powieści Maksyma Gorkiego «Matka» — twierdzi Popkow. — Narodowi bolszewicy to huzarzy, a książka opisuje typy refleksyjne. Limonowowi się to nie podobało, wyśmiewał się z tego.
Ale publiczność tę powieść pokochała. W 2012 r. sztukę na jej podstawie wystawił Kiriił Sieriebriennikow. Po «Sańkji» Prilepin napisał jeszcze kilka książek, ale ta nadal pozostaje jego najbardziej znaną powieścią.
Równolegle z pisaniem Zachar Prilepin zajął się dziennikarstwem. W 2000 r. zaczął pracować w redakcji gazety «Dzieło» w Niżnym Nowogrodzie, gdzie publikował pod pseudonimami, z których najbardziej znany to Jewgienij Ławliński. Niektórzy uważają, że jest to prawdziwe nazwisko Zachara Prilepina [to prawda, Prilepin mówi o tym w tym wywiadzie ujawniając, że jest polskiego pochodzenia]. W 2007 r. Prilepin został dyrektorem generalnym i redaktorem naczelnym «Nowej Gaziety» w Niżnym Nowogrodzie, a w 2012 r. wraz z obecnym deputowanym do Dumy Siergiejem Szargunowem stanął na czele redakcji portalu Swobodna Gazieta.
Pod koniec 2013 r. Prilepin prowadził program o tej samej nazwie na opozycyjnym kanale TV Dożdż. Po tym, jak Prilepin poparł «zjednoczenie Krymu z Rosją» w 2014 r., zaczął prowadzić programy w państwowych kanałach TV. — Kiedy pojawił się Krym, władze otworzyły bramy i każdy, kto krzyczał »Krym jest nasz!«, był natychmiast objęty amnestią i nie miało znaczenia, co robił wcześniej — mówi politolog Krasziennikow. — Takich ludzi natychmiast zapraszano do różnych programów, dawano im zarobić, czyli zapraszano ich do pisania felietonów dla różnych mediów.
Prilepin był najpierw gospodarzem muzycznego programu telewizyjnego «Sól» w REN TV, a następnie prowadził autorski program «Zachar Prilepin. Lekcje rosyjskiego» w NTV. Prilepin miał również swój własny program «Herbata z Zacharem» na prokremlowskim kanale Cargrad. W marcu 2021 r. pisarz kupił internetową publikację z Wielkiego Nowogrodu, Wasze Wiadomości, i został jej redaktorem naczelnym.
Pierwsze kroki w polityce
W 2007 r. Partia Narodowo-Bolszewicka została uznana za organizację ekstremistyczną. Mniej więcej w tym samym czasie Zachar Prilepin zaczął angażować się w politykę. W roku, w którym jego partia została zdelegalizowana, pisarz został współzałożycielem narodowo-demokratycznego ruchu Naród, któremu współprzewodniczą polityk z opozycyjnej partii Jabłoko Siergiej Guliajew, Aleksiej Nawalny oraz sam Prilepin.
W 2010 r. niektórzy byli członkowie zdelegalizowanej PNB utworzyli nową partię Inna Rosja, na której czele ponownie stanął Eduard Limonow. Prilepin dołączył do tej partii i został członkiem jej Komitetu Wykonawczego. Planował, że Naród dołączy do Innej Rosji, ale tak się nie stało. Prilepin powiedział później, że w 2012 r. podczas wieców antyrządowych w Moskwie przedstawił sobie Nawalnego i Limonowa, ale panowie «zdecydowanie się nie polubili».
— Limonow po prostu nienawidził Nawalnego, zazdroszcząc mu rosnącej sławy — powiedział Prilepin w rozmowie z serwisem Meduza. — Siedzieliśmy u Limonowa, wypiłem całą butelkę koniaku i słuchałem, jak się ze sobą kłócą. Spojrzałem na mapę na ścianie, zobaczyłem Ukrainę i zapytałem: «Czy będzie tam wojna domowa, czy będziemy musieli walczyć? [Nawalny] odpowiedział: «Nie, oczywiście, że nie będziemy walczyć, oni mają swój własny kraj, sami sobie poradzą». A on [Limonow] na to: «Jak to? To nasz naród, Ukraińcy». A potem Limonow powiedział do mnie: «No masz, Zachar, jak sobie poradzimy z tym człowiekiem?».
Po aneksji Krymu Zachar Prilepin ostatecznie pokłócił się z Aleksiejem Nawalnym, następnie ogłosił «osobisty rozejm» w walce z Kremlem. — Nie jestem pewien, czy to zauważyli, ale nie mam najmniejszej ochoty na konfrontację. W Rosji, w ten czy inny sposób, dzieje się to, o czym piszę i marzę od połowy lat 90. — powiedział w wywiadzie.
Po rozpoczęciu konfliktu na wschodzie Ukrainy Prilepin odwiedził tzw. Republikę Ługańską jako korespondent wojenny, a następnie opublikował materiały na ten temat, m.in. w «Komsomolskiej Prawdzie» i «Swobodnej Gaziecie», którą kierował wraz z Siergiejem Szargunowem.
W tym czasie Prilepin został asystentem szefa tzw. Donieckiej Republiki Ludowej Aleksandra Zacharczenki. Dwa lata po rozpoczęciu konfliktu napisze o nim książkę. — Dla mnie jest to bardzo osobista historia, która przewija się przez całe moje życie — powiedział dziennikarzom.
Bojownik z Instagrama
W 2016 r. Prilepin został zastępcą dowódcy batalionu sił specjalnych w tzw. armii Republiki Donieckiej, którą dowodził jego przyjaciel z partii Inna Rosja, Siergiej Fomczenkow.
— Prilepin przychodził do okopów, robił sobie zdjęcia, pisał patetyczne posty i wracał do Doniecka i Moskwy. Nie był zaangażowany w żadne realne zarządzanie operacyjne działaniami bojowymi — mówi Roman Popkow. — Był kimś w rodzaju wojownika z Instagrama, zjawiska, które pojawiło się w 2014 r. Jednocześnie pod względem propagandowym był ważną postacią, ponieważ w przeciwieństwie do wszystkich gwiazd TV miał ukształtowany przez PNB wizerunek rzekomo bezinteresownego, uczciwego, romantycznego rewolucjonisty. I dlatego jego głos był, niestety, ważki w tej wojnie.
— Kiedy poznałem Prilepina w latach 2010-2011, nie był on jeszcze sojusznikiem Kremla. Był ulubieńcem liberalnej opinii publicznej, a liberalna opinia publiczna boi się wszelkiego rodzaju odmieńców. Ale on był ulubieńcem cyganerii i ogólnie był w tym wszystkim bardzo dobry»— opisuje Prilepina politolog Krasziennikow. — Myślę, że w tym wszystkim czuje się znacznie lepiej niż w roli dowódcy pułku gdzieś w Republice Donieckiej. Oczywiście, że nie walczy na linii frontu. Oczywiście nie ma go tam, gdzie giną ludzie. Oczywiście chodzi o pozowanie, robienie zdjęć, zajmowanie wysokich stanowisk. Ma rodzinę, martwi się, że jego książki nie sprzedają się dobrze».
W 2018 r. Prilepin dołączył do utworzonego przez Putina Frontu Narodowego — koalicji partii prokremlowskich. I to był koniec jego relacji z Limonowem. Wyrzucił on za to Zachara z Partii Narodowo-Bolszewickiej, której ciągle był członkiem. — O ile wszystkie inne jego sztuczki i sztuczki jakoś tolerowaliśmy, to tym razem musieliśmy zareagować. Postawiliśmy Prilepinowi ultimatum: wybierz między nami a Frontem Narodowym — mówi Popkow.
«Partia to nie kolejny program telewizyjny, nie herbatka z Zacharem» — napisał Limonow na swoim blogu. — «Moje rozwiązanie jest następujące: nie uważamy już Zachara Prilepina za naszego partyjnego towarzysza. Nie ma on już prawa tak się nazywać. Zachar Prilepin jest bez zasad, my nie możemy sobie na to pozwolić».
Jeszcze w tym samym roku Prilepin i prokremlowski dyrektor teatralny Eduard Bojakow zostali postawieni na czele moskiewskiego Teatru Artystycznego im. Maksyma Gorkiego. Prilepin do dziś pozostaje formalnie zastępcą dyrektora tego teatru.
W 2019 r. Zachar Prilepin ponownie próbował stworzyć własny ruch, tym razem bez Aleksieja Nawalnego. Nazywał się on Za Prawdę, a jego ideologiczną podstawą była «krytyka liberalizmu». W ciągu kilku miesięcy ruch byłego narodowego bolszewika stał się partią polityczną, a on sam zadeklarował chęć startu w wyborach do Dumy w 2021 r.
Na początku 2020 r. Prilepin został włączony do grupy roboczej przygotowującej dla Kremla propozycje zmian w konstytucji. W tym samym roku zmarł jego były sojusznik i szef Innej Rosji Eduard Limonow.
Politolog Fiodor Kraszennikow uważa, że poglądów politycznych Prilepina nie da się opisać, ponieważ «w swoim życiu wielokrotnie zmieniał poglądy i stanowisko wobec władzy». — W tej chwili ma oczywiście poglądy absolutnie proputinowskie i militarystyczne. Podejrzewam, że w kwestii polityki gospodarczej ma poglądy lewicowe, ponieważ wywodzi się z kręgów narodowo-bolszewickich i ogólnie był miłośnikiem Związku Radzieckiego. Jego poglądy polityczne można nazwać skrajnie prawicowymi — mówi.
Z kolei Roman Popkow uważa, «Zachar chciał i chce mieć wizerunek rosyjskiego Hemingwaya czy nowego Limonowa, ale ma psychikę stajennego z PGR-u. Szkoda, że dla takich dupków pisaliśmy kiedyś legitymacje partyjne. Bardzo mi przykro i proszę kraj o przebaczenie» — dodaje.
Mimo że w 2021 r. Prilepin chciał wystartować w wyborach do Dumy, ostatecznie tego nie zrobił. Nadal jednak pozostaje współprzewodniczącym partii. — On nic nie rozumie z polityki. Widzi politykę oczami rozentuzjazmowanego nastolatka z Partii Narodowo-Bolszewickiej, który wciąż nie rozumie, że polityka rosyjska jest prosta, jest w niej tylko jedna osoba i jest nią Putin, a reszta to po prostu trybiki w maszynie, wykonujące zadania — mówi Krasziennikow.
W sierpniu 2022 r. Prilepin przewodniczył pierwszemu spotkaniu Grupy Śledczej ds. Działalności Antyrosyjskiej (ros. GRAD), której członkowie chcą «oczyścić przestrzeń kulturalną» z artystów, którzy nie popierają aktywnie inwazji Rosji na Ukrainę. GRAD przedstawił listę około 150 «agentów obcych wpływów i ich wspólników». Wśród osób, zaproponowanych do wpisania na listę przez samego Prilepina, znalazła się Jelena Szubina, wydawczyni jego książek.
Mimo pogłębiającego się zacofania technologicznego i gwałtownie malejącej siły przyciągania państwa i kultury politycznej Rosjanie nadal święcie wierzą w swoją wyższość nad Zachodem. Ale czy mają do zaoferowania światu coś więcej niż tylko kulturę uszlachetniającego cierpienia i gotowość na śmierć dla wielkiej mateczki Rosji?
Musimy wrócić do misji, którą na pograniczu Europy i Azji od wieków pełniła Rosja — mówił zmarły przed trzema laty rosyjski pisarz i ideolog Eduard Limonow w 1993 r. Czy zdawał sobie sprawę, że powtarza przekonanie starożytnych Greków, których centralne położenie miało predestynować do władania nad światem i czerpania z tego korzyści? Szerzenie cywilizacji nie było wprawdzie ich marzeniem. Rzeczą Greków jest panować nad barbarzyńcami — uczył Arystoteles młodego Aleksandra Wielkiego w nawiązaniu do platońskiego podziału ludzi na rozkazującą elitę i zmuszone do posłuszeństwa (dla ich własnego dobra) masy, ludzi właściwych i tworzywo w języku Raskolnikowa.
Grecy Arystotelesa łączyli najlepsze cechy ludów europejskiej Północy — odwagę i umiłowanie wolności — oraz azjatyckiego Południa (obejmowało ono wtedy także północną Afrykę z Egiptem): bystrość intelektualną i sprawność organizacyjną. Co mają do zaproponowania światu Rosjanie, trudno powiedzieć, skoro u sąsiadów dostrzegają przede wszystkim zło. Z Zachodu, dawniej głównie z Francji, dzisiaj raczej krajów anglosaskich, ma przychodzić konsumpcjonizm, ateizm, degrengolada moralna, rozpasanie seksualne, wrogość wobec rodziny, niechęć do narodu i jego politycznych elit. Z Azji postępujący upadek duchowy, przejawiający się, jak chciał Fiodor Dostojewski, w dynamicznie narastającej kłótliwości. Tylko w Rosji kobiety i mężczyźni potrafią cierpieniem przezwyciężyć zło, czego najlepszym przykładem święta prostytutka Sonia i sam Rodia, który przejął się za bardzo modnymi ideami «genialnego bandziora» Napoleona.
Czy Rosjanie nadal mają do zaoferowania światu, obok bogactw naturalnych, jedynie kulturę uszlachetniającego cierpienia i gotowość na śmierć dla wielkiej mateczki Rosji, Limonow nie wyjawia, starcza mu utrwalone przekonanie o ich cywilizacyjnych przewagach nad sąsiadami, szczególnie azjatyckimi, ale też kaukaskimi i bałtyckimi. W sowieckich bajkach zaanektowany przez Moskwę ruski (kijowski) bohater ludowy Dobrynia Nikiticz uczył ich ścinać drzewa i budować domy. Mimo pogłębiającego się zacofania technologicznego i gwałtownie malejącej siły przyciągania ich państwa i kultury politycznej Rosjanie nadal święcie wierzą w swoją wyższość nad Zachodem, nie mówiąc o Chinach, których nigdy nie traktowali jako partnera, raczej «żółte niebezpieczeństwo», co z trudnych do wytłumaczenia powodów zapożyczył od nich nasz Mickiewicz.
W obliczu nieudanej agresji na Ukrainę role się odwróciły. Prezydent Xi Jinping, bliski Putinowi w sposobie myślenia o rządzeniu, lecz nieporównywalnie bardziej przemyślny, skłonny jest od biedy z nim rozmawiać w imię lansowanej przez Państwo Środka «harmonii świata». Nie zmienia to faktu, że Chińczycy traktują Putina protekcjonalnie i uznają za szaleńca, który dobrze się wpisuje w ich stereotyp «swobodnego» (nieobliczalnego) Rosjanina, dość bliski konceptowi Fryderyka Nietzschego.
Wieczny dysydent Limonow, dość typowy wśród rosyjskich opozycjonistów, zmuszony został do opuszczenia Związku Radzieckiego w połowie lat 70. Po powrocie założył Partię Narodowo-Bolszewicką, która łączyła hasła skrajnie lewicowe z retoryką wielkomocarstwową i elementami anarchizmu. «Z jakiej racji mamy darować całe połacie swego kraju, ogromne bogactwa naturalne narodom, które nie umiały stworzyć własnej państwowości w procesie rozwoju historycznego?» — pytał. I dodawał, że dyktat silniejszych wobec słabszych jest rzeczą sprawdzoną w historii.
Zamknięty w szczelnej kuli wielkoruskiego szowinizmu nie przyjmował do wiadomości, że gorące dyskusje na zbliżone tematy świat ma już za sobą. Wiązały się one z klęską spóźnionych pretendentów do kolonii — Niemiec, Japonii i Włoch — w drugiej wojnie światowej oraz powojennym załamaniem systemu kolonialnego jako takiego. Paryż, gdzie Limonow najczęściej przebywał, był jednym z epicentrów tych debat, więc pisarz nie mógł ich nie zauważyć. Wyczulony jak większość Rosjan na historię, musiał widzieć, że państwo Stalina wymsknęło się poniekąd biegowi dziejów, co jednak nie doszło do jego świadomości, przynajmniej nie w takim stopniu, aby stać się zaczynem przebudowy spojrzenia na świat. Podczas gdy inne imperia topniały jak lodowe zamki, Związek Sowiecki, wielki zwycięzca drugiej wojny światowej, zaokrąglił się terytorialnie kosztem sąsiadów: Finlandii, Niemiec, Polski, Czechosłowacji, Rumunii i Japonii. Zagarnął ponadto Litwę, Łotwę i Estonię. Sowieci uwolnili je od Niemców, jak głosił popularny dowcip, lecz zapomnieli wrócić do domu.
Ogromna — na pytanie, czy nieunikniona, odpowiedzieć mogą jedynie sami Rosjanie — danina krwi, jaką narody Związku złożyły w tzw. wojnie ojczyźnianej (1941–1945), spowodowała, że Stalinowi wiele zapomniano, mimo że od lat 30. XX w. w stolicach europejskich zdawano sobie sprawę z przestępczego charakteru jego dyktatury. Również Cerkiew, którą w obliczu totalnego zagrożenia wezwał na pomoc, puściła w niepamięć doznane krzywdy. Wybaczyli mu wreszcie sami Rosjanie przyzwyczajeni od wieków do ciężkiego jarzma rządów, choć na pewno niełatwo było im pogodzić się z krwawymi czystkami lat 30., ludobójstwem głodowym w Ukrainie i klęskami pierwszego roku wojny. Stalin jest nieobecny w listach żołnierzy radzieckich z frontu. Dopiero bliska perspektywa zwycięstwa w wojnie na śmierć i życie z nazistowskimi Niemcami, przypisanego jego żelaznej woli, zatarła pamięć o stalinowskich zbrodniach i niekompetencji systemu, o których szeptano po okopach.
Inna sprawa, że nie było realnej możliwości zorganizowania Sowietom «Norymbergi». Dalszej wojny wymęczona Europa by nie wytrzymała, prawie nikt na świecie jej nie chciał, żołnierze rwali się do domów. Zwycięska Rosja straciła okazję do rozliczenia swojej imperialnej i autorytarnej przeszłości, co w dłuższej perspektywie na pewno zaszkodziło jej zdolnościom modernizacyjnym, zyskała natomiast sławę państwa niezwyciężonego, aczkolwiek miała za sobą dopiero co prawdziwe pasmo klęsk: w wojnie krymskiej (1853–1856), konflikcie z niedocenioną Japonią (1904––1905), zmaganiach z raczkującą Polską (1920), a nawet z niewielką, ale zdeterminowaną w oporze Finlandią (1939–1940), którą Rosja zamierzała zająć w kilka dni, dokładnie jak przed rokiem Ukrainę. Wojny z Niemcami również by nie wygrała tak spektakularnie bez wsparcia amerykańskiego sprzętu wojskowego i zaopatrzenia. «Masy czołgów amerykańskich» idą na front «w różnych kierunkach» — zapisał pod Woroneżem w połowie 1942 r. Witold Kolski. Polski komunista i wielbiciel Stalina nie miał powodów do przesady.
Narody historyczne
Spór o prawo narodów silniejszych i starszych do panowania nad słabszymi i młodszymi jest równie dawny jak same narody w ich potocznym rozumieniu, czyli odwieczny. Słowo «panowanie» zastąpiono z czasem eufemizmami z języka patriarchalnego, szczególnie modnymi od wieku XVIII i aż po drugą wojnę światową. Opóźnionego w rozwoju, lecz zdolnego dzikusa Piętaszka należało wychować. To ogromny postęp w stosunku do epoki Arystotelesa, który dla niewolników (i kobiet), jako z natury niezdatnych do władania, nie przewidywał doskonalenia. Coraz rzadziej mówiono też o narodach silnych i słabych, co brzmiało nazbyt darwinistycznie. Zastąpiono je «narodami historycznymi», potrafiącymi stworzyć własne państwa, i mniejszościowymi narodowościami, które nie miały zdolności państwowotwórczych, niemniej zasługiwały na autonomię językową i kulturalną w ramach państw narodowych swoich «opiekunów». Umiejętności państwowotwórcze, jak same narody, urosły tym samym do rangi predyspozycji względnie tworów pozahistorycznych, danych przez Boga bądź naturę raz i niezmiennie.
Naiwnością była wiara, że takie podejście rozwiąże problemy przynajmniej w odniesieniu do narodów europejskich. Diabeł tkwi w szczegółach. «Krytyczni» uczeni w wieku XIX rozpoczęli zażarte spory o to, którym narodom należy się rola kierownicza, które zaś są stworzone do podległości. Wyśmiewany przez nich «bezkrytyczny kompilator» z pierwszego stulecia naszej ery, Diodor, doskonale rozumiał, że starszeństwo narodów jest sprawą położenia geograficznego i rozwoju historycznego. Piszący po grecku kronikarz rzymski z Sycylii przyjmował, że pierwszymi ludźmi na świecie i jedynymi jego prawdziwie rdzennymi mieszkańcami byli Etiopczycy. Wysoko położona Etiopia, gdzie wschodziło słońce, wyschła pierwsza po ulepieniu Ziemi. Z niej rozchodziły się kolejne fale migrantów, docierając stopniowo aż po kresy naszej planety.
Teoria narodów historycznych i niedojrzałych przybrała najpełniejszą postać w Niemczech w latach 20. poprzedniego wieku pod ciekawym piórem Hansa Rothfelsa. Niestety, zamiast podejmować z jej pomocą próbę ułożenia stosunków między narodami i państwami, posługiwano się nią przede wszystkim do legitymizowania podporządkowania Europy Środkowo-Wschodniej. Królewiecki historyk nie pytał, dlaczego «silne» Niemcy miałyby oddawać «własne» terytoria «słabym» sąsiadom — nieudacznikom. Gotów byłby dać tutejszym narodom autonomię, a nawet niepodległość, gdyby tylko uznały «naturalne» zwierzchnictwo Niemiec, których kulturze zawdzięczały rozwój. To postęp w stosunku do drugiej połowy XIX w., kiedy nawet socjalista Ferdynand Lasalle przekonywał, że kraje słowiańskie dostały się Niemcom tym samym prawem, co Anglii i Francji kolonie w Afryce i Azji.
Późno zjednoczone, młode i drapieżne Niemcy nie stanowiły wyjątku, pozostali także ciągnęli każdy w swoją stronę. Anglicy nie wątpili, że należy im się władza nad nieokrzesanymi Irlandczykami. Polacy, identyfikujący się z zasady ze spuścizną szlachecką Rzeczypospolitej, odmawiali prawa do równouprawnienia «swoim» narodom chłopskim: Litwinom, Ukraińcom i tym bardziej Białorusinom, których samo istnienie przypisywano rosyjskiej propagandzie. Ciekawe jest obserwować, jak profesorskie gremia w II Rzeczypospolitej, w większości bliższe endecji i propagowanej przez nią wyłączającej inne narodowości «piastowskiej» koncepcji dziejów Polski, grzały się w słońcu jagiellońskiej potęgi i tolerancji. Na podobnej zasadzie Węgrzy podkreślali swoje starszeństwo i prawo do kierowania Chorwatami, Serbami, Rumunami, Słowakami. Po dziś dzień ciąży Węgrom kompleks mocarstwowy i związana z nim nieumiejętność pogodzenia wielkości historycznej z rzeczywistością etniczną ich dawnego państwa. W sumie mimo ogromnej różnicy potencjałów problem rosyjski dotyczy tego samego. Przystosowania do zmieniającego się świata.
Eufemizmy
Grzech kłamstwa znają najstarsze pisma, Jezus przestrzega przed mową nienawiści. Rzadziej rozumiano, że eufemizmy także bywają plagą, niemniej wykpiwał je Eurypides, Boccaccio nazywał próbami oszukania Boga. Ponieważ z zasady dobrze nam one służą, chroniąc przed przemocą językową, nie zwracamy na nie dostatecznej uwagi. Pozwala to wykorzystywać je jako narzędzie manipulacji, w ustach przywódców politycznych i religijnych bywają naprawdę groźne.
Przykładem Hitler, który u progu wojny preferował w stosunku do Europy Środkowo-Wschodniej narrację o porządkowaniu etnograficznym i przywództwie politycznym. Bliżej jej końca mówił wręcz o obronie wspólnej Europy przed komunistyczno-azjatyckim zagrożeniem. Podobną zmianę retoryczną obserwujmy w języku Putina. Im dalej w wojnę, tym częściej puszcza się on na oszustwa. I on zaczął od eufemizmu — «specjalnej operacji wojskowej». W miarę mnożących się niepowodzeń na froncie przeszedł do kłamstw, odwracając rolę ofiary i agresora. Hitler też się w tym specjalizował, i to z większym powodzeniem, bo umiał czarować słuchaczy, podczas gdy Putin ich tylko kupował.
Knut Hamsun, genialny norweski pisarz o wielkiej delikatności pióra, spotkał się z Hitlerem i uznał go za «bojownika o wartości humanistyczne i głosiciela posłania o prawie wszystkich narodów do wolności». Nawet krytyczni korespondenci zagraniczni zauważali oratorstwo przywódcy Niemiec, a już zwłaszcza sztukę mowy ciała, szczególnie rąk. William L. Shirer twierdził, że trudno od niego oderwać oczy. Stąd gdy Hitler mówił o pokoju, wielu mu wierzyło. Czy to nie sami Polacy zaatakowali radiostację w niemieckich Gliwicach? Czy Żydzi sami nie prosili się o «specjalne potraktowanie» i «ewakuację» na wschód? Terminu «zbiorowy mord» nigdy nie użył. Czy gdyby Anglia i Francja nie wypowiedziały Niemcom wojny 3 września, pokój nie zostałby uratowany? Zdjęcia zniszczeń w Polsce opatrywano podpisem: Twoje dzieło, Anglio!
«Dziewczęta jako pierwsze straciły rozum», pisał w 1950 r. doskonale wyczuwający nastroje wśród Niemców Ernst Wiechert. Większość kobiet miała pozostawać bezradna wobec retoryki i mimiki Hitlera, nierzadko nawet niemieckie Żydówki, jak spostrzegł w warszawskim getcie Ludwik Hirszfeld. Marion von Dönhoff przytacza przykłady kobiet, które z przekonaniem oddawały kolejnych synów na rzeź, póki nie spostrzegły, że zginęli «na próżno», a one pozostały na świecie same.
Teraz z kolei Putin przekonuje, że naziści z Ukrainy napadli na Bogu ducha winną Rosję, broniącą pokoju i wartości cywilizowanego świata. A gdyby Zachód nie pomagał Ukrainie, konflikt dawno by się zakończył, reżim kijowski nie popełniał zbrodni, a naród rosyjski nie cierpiał. Po roku «operacji specjalnej» Putin ostrzega, że jeśli Rosja nie będzie szła dotychczasową drogą, może nie przeżyć pod ciosami NATO. Ostrzega jednak nie po to, aby zasugerować Rosjanom możliwość klęski, jak wielu interpretuje jego słowa, lecz by rozpalić ich patriotyczny żar «obronny». To krok szalenie niebezpieczny, zwłaszcza że bywa skuteczny. Podobnie przestrzegał Hitler Niemców przed aliantami, tyle że na późniejszym etapie wojny, co może potwierdzać dramatyczne położenie Putina. I większość Rosjan, jak wcześniej przeważająca część Niemców Hitlerowi, wierzy tym słowom.
Wiemy, że Niemcy gorąco pragnęli rewizji traktatu wersalskiego, nie mamy jednak pewności, co świetnie uchwycił Melchior Wańkowicz w 1936 r., czy równie mocno chcieli wojny. Agresję na Polskę przyjęli, wbrew nazistowskiej propagandzie, w milczeniu i z obawami. Ucieszyli się dopiero, gdy nieprzygotowana armia polska nie stawiła poważnego oporu, a oni myśleli, że na tym wojna się zakończy i po podziale Polski wszystko wróci niejako do sytuacji z 1795 r., po trzecim rozbiorze.
Większość Rosjan od początku popiera napad zbrojny na Ukrainę, bo nie potrafi się pogodzić z upadkiem ZSRR, a «utraty» Kijowa, ruskiej macierzy, nie jest w stanie przyjąć do wiadomości. Że ich tam mało kto chce, nie gra żadnej roli, bo w swoim mniemaniu są u siebie. Niech nikogo nie zdziwi, gdy mimo porażek na froncie zrozumienie Rosjan dla wojny i Putina będzie rosło. Podobne zjawisko obserwowaliśmy w III Rzeszy, gdzie Hitlera, który upozował Niemcy na ofiarę, wspomagali na koniec — «w imię honoru i wolności» — nawet przeciwnicy narodowego socjalizmu. Nauczyciel i żołnierz August Töpperwien, który w 1939 r. pisał o potokach niewinnej polskiej krwi i masakrowaniu Żydów na terenach okupowanych, parę lat później, świadom przegranej, walczył zacięcie o «odnowienie Zachodu» i modlił się — on, przekonany chrześcijanin — za Führera. «Im wyraźniej widać, że Hitler nie jest Bogiem, do którego ludzie zanoszą modły, tym bardziej czuję się z nim związany» — zanotował w listopadzie 1944 r. pod Tarnowem.
Ten zaskakujący na pierwszy rzut oka fenomen jest znany psychologom. W rezultacie zmasowanej propagandy, jeśli trafia ona na podatny grunt, dochodzi stopniowo do identyfikacji społeczeństwa z tyranem, zwłaszcza tym, który rozbudził jego nadzieje. W warunkach histerii wojennej dokonuje się to łatwiej. Niemcy przeżywali w latach 1939–1941 euforię, w latach 1944–1945 w jej miejsce przyszła apokalipsa. Niewielu ją przewidziało, aczkolwiek przed wojną krążył wśród nich dowcip o Stalinie i Hitlerze, jego adiutancie. Rosjanie od wieków żyją w przeświadczeniu, że świat im zagraża, co różni ich od Ukraińców mimo wspólnej wiary, która skłania do poczucia wyobcowania w przeważającym łacińskim świecie. Szczęśliwie o histerii wojennej wciąż nie można w Rosji mówić, na dodatek zagadką pozostaje rosyjska tradycja dysydencka, która może się obrócić przeciwko Putinowi jako nieudacznikowi. Cofanie się nie należy do logiki tyranów, usunięcie Putina pomogłoby zapewne sprawie światowego porządku, nawet jeśli nie starczy.
Czy można reedukować Rosjan, jak Niemców po 1945 r., śmiem wątpić. Potrzeba było totalnej klęski, na którą teraz nie sposób liczyć. Co więcej, rosyjskie idee są wciąż popularne w niektórych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Orbánowi czy wielu przywódcom PiS-u bliżej mentalnie do autorytarnego Putina niż liberalnego Bidena. Nie przypadkiem Łukaszenko ich co jakiś czas chwalił za sprzeciw wobec Zachodu. «Ruski mir», który charakteryzuje się autorytaryzmem, zamknięciem na obce wpływy, niechęcią do odmienności i bezwzględnością w tłumieniu protestów społecznych, siedzi niestety wciąż i w naszych głowach, to problem skali.
Zbieranie narodów i ziem narodowych
Jeszcze w drugiej połowie XIX w. Otto von Bismarck na uwagę o losie Niemców w Rosji odrzekł, że to nie jego sprawa, lecz cara. «Żelazny kanclerz» należał do ostatniego pokolenia Niemców, które naród rozumiało w sensie prawno-politycznym jako mieszkańców Rzeszy. Z gruntu konserwatywny arystokrata, nie spostrzegł nadchodzących nowych czasów, mieszczańskiej epoki narodów rozumianych jako wspólnota pochodzeniowa i etniczna, a niebawem wręcz rasowa — wspólnota krwi. Tak pojmowane narody stanowiły organizm w zasadzie niezmienny. Nie da się wymienić przodków. Nawet gdy ich zapomnimy, krew nam o nich przypomni.
Narody siedziały na swoich terytoriach, o których prawie własności decydował pierwszy osadnik. Archeologia wyrosła tym samym do rangi nauki narodowej, uczeni prześcigali się w coraz głębszym kopaniu. Później, w miarę jak rosły apetyty, zaczęto przywoływać na dowód własności pracę i pot kolonistów — rolników i budowniczych. Gleba i kamienie nabrały narodowych smaków i zapachów. Na świadków powoływano prochy minionych pokoleń, zmarłych wyprowadzano z grobów do «urn plebiscytowych». Nie dziwota, że oddawali głosy różnie, zależnie od narodowości «komisji plebiscytowych». W jednym tylko bywały one najczęściej zgodne, a mianowicie, że trucheł żydowskich o zdanie pytać nie trzeba, ponieważ ziemia narodowa jest niezbywalna i «gościom» nic do tego.
Niezmienny naród należało skupiać wokół jednego sztandaru, nie dopuszczać do jego rozproszenia, a jednostki i gromady przejściowo utracone ponownie zbierać, choćby przemocą. Do monstrualnych rozmiarów urosło zbieranie Niemców w Trzeciej Rzeszy. Tych, którzy byli daleko, wezwano do powrotu. Ziemie bliższe, gdzie byli jacyś niemieccy osadnicy — nieważne, czy utożsamiający się z Niemcami — inkorporowano do wielkiej Rzeszy. Putin, choć to nadal «tylko» Hitler z pierwszego roku wojny, zmierza pod tym względem po tropach narodowych socjalistów. Zbiera «swoje» ziemie, o zdanie sąsiadów, a nawet swoich rzekomych rodaków, nie pyta. Gdy uzna za konieczne, zabija ich jak «obcych».
Jednostka w systemach opresyjnych nie ma znaczenia. Gdyby Rosjanie chcieli nas bronić — mówiła Rosjanka z Groznego do Petry Procházkovej — nie zrzucaliby nam bomb na głowę. Nie sądzę notabene, że jest to naśladownictwo świadome. Hitlera i Putina łączy po prostu głębokie i zapewne autentyczne przekonanie, że nie robią nic złego. Bronią swego, a przy okazji porządkują świat. A jak się komuś w tym świecie nie podoba, to droga wolna, mówił już w połowie XIX w. do Polaków w zaborze pruskim historyk Heinrich Wuttke.
Hitler był dzieckiem swoich czasów, tyle że rozumiał je ekstremalnie. Putin jest wobec swojej epoki wyraźnie spóźniony. Nie przerobił lekcji Kosowa, serbskiej kolebki bez Serbów. Nie zrozumiał, że trwale połączyć może tylko miękka siła przyciągania, a już na pewno nie zrzucanie bomb na «własne» miasta, co zdaje się rosyjską specjalnością. Nie przyjrzał się odrywaniu młodszego rodzeństwa Anglii w imperium brytyjskim. USA stoczyły ciężką wojnę o niepodległość. Australia, Kanada i Nowa Zelandia odrywały się stopniowo i zachowały więcej wspólnego. Dziś, po stuleciach, rozpada się sama Wielka Brytania, od której na skutek neoliberalnych błędów Margaret Thatcher chcą się oderwać Szkoci i Walijczycy.
Dzieci odchodzą od rodziców i strony, choć poczuwają się najczęściej do związku, tracą wzajemne prawo do bezpośredniego wtrącania się w swoje sprawy. Moskwa, najmłodsza ruska latorośl, wybrała się we własną drogę, a nie potrafi wyzbyć się myśli o kijowskim legowisku rodziców. Co gorsza, spora część Rosjan w imię wyimaginowanych celów gotowa jest pociągnąć świat ku zbiorowej katastrofie. «Umrzemy wraz z całym światem, mogę to pani obiecać!» — odpowiedział Limonow na pytanie Anny Żebrowskiej, czy dopuszcza rozpad imperiów.
Odpowiedzialność przede wszystkim
Moment jest niebezpieczny i nie pora na antyrosyjską propagandę. Sąsiadów się nie wybiera. Tym bardziej nie czas na wymachiwanie szabelką, naszą dawną specjalność. Wraz z bronią hojnie ofiarowywaną Ukrainie, wysyłajmy Rosjanom sygnał, że nie przeciw nim jako narodowi toczy się rozpoczęta przez nich wojna, lecz przeciw zbójeckim metodom zbierania «ziem narodowych». Że świat, który nagradza złodzieja, będzie bardziej niebezpieczny, także dla samych Rosjan. Że nikt nie daje Ukrainie czołgów na wyprawę na Moskwę, wbrew niepotrzebnemu żartowi ukraińskiego ministra obrony Ołeksija Reznikowa. W praktyce mocarstwo atomowe może się rozlecieć tylko od środka, a jego rozpad byłby i dla nas niezmiernie niebezpieczny. Młode państwa w euforii zapominają niekiedy, że wojnę trzeba zakończyć porozumieniem, im szybciej, tym lepiej, szczególnie w zderzeniu z silniejszymi od siebie. Kiedy Piłsudski w 1920 r. po wyprawie kijowskiej wjeżdżał triumfalnie do Warszawy, a stolica wpadła w patriotyczny amok, wojska sowieckie przerwały właśnie front polski i ruszyły ku Warszawie. Uratował nas Cud nad Wisłą.
Ukraina już wygrała tę wojnę, obroniła niepodległość. Rosja ją przegrała, patrząc przez pryzmat celu, jaki sobie stawiała. Niezależnie od tego, co Ukraińcy i Rosjanie postanowią na koniec odnośnie do sporów terytorialnych, Ukraina i stojący za nią Zachód muszą chronić teraz przede wszystkim życie młodych ukraińskich żołnierzy, bo bez nich jej odbudowa nie będzie możliwa. Media podają liczby zabitych Rosjan, ale giną także Ukraińcy. Kalek jest więcej, o czym warto pamiętać w kontekście słabości Francji po pierwszej wojnie światowej, gdzie na dziesięciu żołnierzy dwóch zostało zabitych, a trzech okaleczonych. Każda długa wojna jest przegrana, wcale nie tylko z punktu widzenia tych, co jej nie przeżyli. Nie śmiem doradzać Ukraińcom, sami muszą podjąć odpowiednie decyzje, jak Zachód musi dostarczyć im technologicznie zaawansowanej broni, lecz pamiętajmy, że czasami warto poświęcić paznokieć dla zachowania ręki. Przykład Finlandii w Unii Europejskiej i NATO rozbudza wyobraźnię.
Do zwycięstwa potrzeba rozwagi. To polska nowsza specjalność, sukces przez układy. Na Rosję samodzielnie wpływu nie mamy, to nie ta kategoria, ale wyłuskanie Białorusi jest zadaniem na naszą miarę. Aleksander Łukaszenko wije się niczym piskorz, by nie przystąpić do wojny. Sojusznika szuka w Chinach, których plan pokojowy zakłada zachowanie suwerenności przez uznane międzynarodowo państwa i rozwiązywanie sporów na drodze rozmów.
Autokrata Łukaszenko nie jest gorszym dyktatorem niż generałowie Jaruzelski czy Pinochet, jest od nich mniej ideowy, jest pragmatykiem i zapewne sprytniejszy. Jeśli uda mu się przeprowadzić Białoruś przez wojnę bez bezpośredniego zaangażowania po stronie Rosji, wcale niemałe poparcie, jakim wciąż cieszy się u siebie, jeszcze wzrośnie. Nie ma dobrej polityki bez uwzględnienia rzeczywistości. Przywódcę Białorusi trzeba spróbować skłonić do rozmów okrągłego stołu z opozycją i pokazać mu marchewkę, jaką myśmy dostali w 1989 r. Czy nasza dyplomacja utrzymuje kanały komunikacji z białoruskim dyktatorem, czy dysponuje realną oceną jego wpływów i czy ją stać na zainicjowanie przełomu w Mińsku, niebawem się okaże. O reszcie niech zadecyduje naród białoruski w wolnych wyborach.